3. Neigri

870 55 126
                                    

Nienawidziłem poranków. Gdyby ode mnie to zależało, cała planeta skąpana pozostawałaby w półmroku. Kiedy tutejsza gwiazda budziła się do życia, wysyłała na planetę znaną tubylcom jako Ziemia nie tylko ciepłe, ale przede wszystkim również cholernie jasne promienie. Niemniej jednak musiałem w końcu zwlec się z łóżka, więc mamrocząc przekleństwa pod nosem, zszedłem schodami do salonu, aby następnie w kilku krokach dostać się do kuchni.

Wielkie pomieszczenie z całą pewnością nie zostało zagospodarowane w sposób pozwalający na pełne wykorzystanie. Funkcjonalność również leżała i kwiczała, jak raczyli mawiać Ziemianie. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym jednak, mając w dupie otaczającą mnie przestrzeń. Przyleciałem tutaj tylko z wyraźnego rozkazu Torisa, przejmując niejako chwilowo pieczę nad jego okolicznymi interesami. Nawet nie dbałem o tę planetę. Bo i co niby ciekawego miałoby mnie tu spotkać? Mnie, kosmicznego wojażera podbijającego kolejne światy na skinienie Zdobywcy?

Wcisnąłem przycisk w zaparzaczu, nie kwapiąc się udzielaniem odpowiedzi na stawiane samemu sobie pytanie. Potrzebowałem fenantrenu, aby funkcjonować prawidłowo. Całą cholerną noc nie spałem, przez co obudziłem się dopiero wczesnym popołudniem. Dla mnie w zasadzie niewiele ta pora różniła się od poranka. Niestety całkiem pokaźna ilość biznesów kręciła się na tej planecie z powodzeniem po zachodzie tutejszej gwiazdy, zwłaszcza przybytki podobne Laternie. Kolejny raz zakląłem. Pierdolony Hyoku narobił mi niemałych problemów, aczkolwiek to nie moją decyzją miał zginąć.

Choć od usunięcia Ryccianina minęło kilka tygodni, do tej pory zastanawiałem się nad jednym. Jak wielkim trzeba być gnahdu, aby wchodzić w układ z Torisem, pierdolonym, Urtaro, a później próbować go wykiwać? Hyoku poznał już chyba odpowiedź na to pytanie, sprowadzając nieszczęście nad głowę swoją oraz swych bliskich. A przecież choćby ze względu na żonę i córki powinien stanąć na jebanych uszach, aby dotrzymać słowa i zapłacić przełożonemu obiecany procent.

Niewielki kubek ustawiony w zaparzaczu napełnił się wreszcie. Uwielbiałem ostry, palący przełyk smak fenantrenu. To cudo pobudzało i relaksowało lepiej od kofeiny, a ludzie zamieszkujący Ziemię nadal nie do końca zdawali sobie sprawę, co właściwie posiadali pod ręką. Kawa? Miałem ochotę parsknąć złośliwie. Nawet mała czarna przesycona kofeiną nie równała się z tym cudeńkiem potocznie określanym przez nas mianem fenenu.

Upijając łyk, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Myślami automatycznie odpłynąłem do niedawno poznanej kobiety. Bez dwóch zdań była Ziemianką, ale nie wzdrygała się przed obcowaniem z nami, Zaziemcami. W przeciwnym wypadku nie gnałabym do kawiarni prowadzonej przez Cellosian. Nie jeździłaby też białą mereną, z której wysiadła chwilę przed tym, jak na mnie bezceremonialnie wpadła.

We wspomnieniach odtworzyłem obraz uwidoczniony na niesionych przez nią zdjęciach, a przynajmniej tych, które udało mi się obejrzeć. Nie musiałem być znawcą aranżacji, aby domyślić się, że przedstawiały pokoik dziecięcy w różnych wersjach. Tylko dlatego szczerze wątpiłem, aby pędziła do kogoś, chwalić się potomstwem, choć to właśnie głośno jej wtedy zasugerowałem, nieco się nabijając z niezdarności czarnowłosej.

Wnioski nasunęły się same i brzmiały nad wyraz prosto, zwłaszcza gdy zobaczyłem w progu Cossevy ciężarną Rycciankę opuszczającą budynek. I jeszcze ten tekst o zapracowaniu. Podskórnie czułem, że mnie zbyła, prawdopodobnie solennie naginając prawdę. Musiałem przyznać, że nawet spodobało mi się to, bo w przeciwieństwie do wielu innych przedstawicielek swej płci, nie rzuciła mi się na szyję, gdy tylko zasugerowałem, że chciałbym spędzić z nią więcej czasu. Nie zareagowała też na określenie, jakim ją uraczyłem, choć być może jako Ziemianka wcale go nie znała.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz