Dzień minął tak szybko, że nawet nie wiedziałam kiedy. Gdy wróciłam wreszcie do apartamentu pod wieczór, wydawało mi się, jakby to wcale nie dzisiejszego poranka Neigri zastraszył moją matkę. Nadal jednak doznawałam stanu przypominającego palpitacje, gdy wspominałam nawet czystym przypadkiem, co zapoczątkowało falę niefortunnych zdarzeń.
– Mógłbyś przynajmniej za mną nie łazić? – burknęłam, wchodząc do salonu. W podskokach zdejmowałam buty, przemierzając pomieszczenie, do którego wkroczył także Molteg, rozglądając się wokół. – Nie wystarczy ci już, że jeździsz za mną wszędzie?
– Szef wydał jasne dyspozycje – poinformował, niewiele robiąc sobie z mego poirytowanego tonu. – Jeśli go nie ma, ja albo Geyshuo mamy dopilnować pani bezpieczeństwa.
– A wlicza się to też dbałość o moje zdrowie? – spytałam, przystając boso w miejscu. Uważnie przyglądałam się mężczyźnie. Sprawiał wrażenie nierozumiejącego pytania bądź jego intencji. – No, wiesz... Masz zabezpieczać mnie przed zawałem na przykład? – rzuciłam pierwszym lepszym pomysłem.
Uniósł brew, co dostrzegłam pomimo noszonej przez niego notorycznie przesłony oczu. Teraz po prawdzie mógł ją już zdjąć. Wiedziałam, kim jest i wiedza ta nie wywierała na mnie większego wrażenia. Nie dbałam już powoli nawet o to, dla kogo pracował. Ja spałam z jego szefem, więc mogłam szczycić się większymi przywilejami, ale kto by się tam o to wadził?
– Posiadam przeszkolenie medyczne – poinformował wyzbytym emocji głosem. – Umiem udzielić pierwszej pomocy, aczkolwiek często do skutecznego ratunku niezbędny jest profesjonalny sprzęt, jakim nie dysponuję.
– Niom, a szkoda... – stęknęłam pod nosem. Pewna nie byłam czy w ogóle mnie słyszał, a nawet jeśli, to mógł zwyczajnie nie zrozumieć. – A ten... wiesz... takie na przykład dbanie o moje zdrowie psychiczne to też twoja broszka? – spytałam, udając, że jestem zwyczajnie ciekawa.
Oczywiście posiadałam cel. Jeżeli Molteg by go nie dostrzegł, był ewidentnie niewłaściwą osobą wyznaczoną do notorycznych kontaktów ze mną. Aczkolwiek tego wprost nie powiedziałabym Yurdanowi, bo nie daj bogini sprowadziłby do mnie jakichś morderczych komików pomyleńców, aby spróbować sprostać wysokim standardom.
– Nie noszę broszek – obwieścił. Gdybym w ostatnim momencie nie podtrzymała się dłonią półki, zrzucając niestety przy okazji dwie książki, zajmowałabym miejsce tych cudownych, unikatowych egzemplarzy. – To typowo kobiece ozdoby.
– Ahaaa... – mruknęłam.
Kątem oka dostrzegłam ten specyficzny ruch, gdy napiął mięśnie, zamierzając ruszyć do przodu. Jak nic sądził, że nie zdołam się przytrzymać bądź zarwę półkę, lądując twarzą w podłodze. W sumie przy moim niewiarygodnym szczęściu do katastrof byłoby to jak najbardziej możliwe. Zaskoczył mnie tylko cwany, lekko dźwignięty kącik ust. Żartował.
Schyliłam się, dźwigając tomy, a przed odłożeniem na blat odruchowo docisnęłam je do piersi. Książki w takim standardowym wydaniu były na Ziemi już praktycznie niedostępne. Współcześni korzystali z rozmaitych plików nadających się do odtworzenia na nośnikach, o których czasem nawet ja zielonego pojęcia nie miałam. Flepper, holowir, tablastar, miniron, nośnik DvSM, sodium i wiele, wiele innych urządzeń bez zarzutu stosowano do czytania, któremu z racji warunków obowiązujących aktualnie na planecie oddawali się przede wszystkim Zaziemcy i cywilizowani Ziemianie.
Nie wiedziałam, jak zwyczajna ludność radzi sobie z czytaniem. Czasem nawet zastanawiałam się czy rosnące współcześnie młode pokolenie nie zasila grona słynnych w średniowieczu analfabetów. Niby obiło mi się o uszy, że w gettach też uczą dzieci tej niesamowitej sztuki, ale zielonego pojęcia nie miałam, jak współcześnie przekazywaną tak podstawową wiedzę, nie wspominając już o bardziej zaawansowanych dziedzinach.
CZYTASZ
Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]
ChickLitVeronica marzy, aby zostać uznaną dekoratorką wnętrz. Każdy jej krok skierowany jest do celu tkwiącego na końcu ścieżki marzeń. Niemniej jednak nie rezygnuje ona z życia, korzystając z niego pełnymi garściami. Jeszcze nie ma pojęcia, że każda zaznan...