50. Veronica

290 28 20
                                    

Jakbym wiedziała, w co włożyć ręce, byłabym chyba najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Na głowie miałam aktualnie tyle, że nawet w wietrzny dzień nie dorównywała temu burza czarnych, zwichrowanych włosów. Jeśli akuratnie nie załatwiałam ślubu, którego wesele miało okazać się jednak bogatsze niż początkowo zakładałam, to zajmowałam się zleceniami. Skrupulatnie domykałam kolejne projekty, biegając po klientach i dopilnowując również przebiegu niektórych prac remontowych, a w kolejce ustawiali się nowi zainteresowani.

Nie wspominałam nawet o generalnym remoncie w naszym domu, wskutek czego ostatecznie przenieśliśmy się do apartamentu. Oczywiście zrobiliśmy to, dopiero kiedy Neigri zyskał pewność, że Kasvera wciąż będzie kucharzyć i rządzić w kuchni, a także wspomagać mnie w domowych obowiązkach. Po ostatniej akcji wolał, abym jednak nie gotowała, jak to ładnie określił, dla naszego bezpieczeństwa, czyli mojego i malca rosnącego pod sercem. W sumie trudno było się dziwić. Spaliłam węża.

Mogłam próbować się bronić. Nigdy wcześniej nie przyrządzałam takiego mięsa, a ojciec powiedział, że zmeeyki nie różnią się od ziemskiego drobiu względem kulinarnym. Oskórowane przyprawiano i pieczono, smażono lub gotowano na parze. Z tym, że ja ojca pytałam o spreparowanie żmijki, a jak widać to była kolosalna różnica. Cóż, przynajmniej Neigri miał ubaw, bo mój nie istniał, kiedy on wręcz zanosił się śmiechem, gdy dotarło do niego w pełni, co właściwie chciałam zrobić. Bynajmniej śmieszył go pomysł wspólnego wieczoru.

Przyrządzałam żmiję, ziemskiego gada, podczas gdy on tęsknił za smakiem greaskiego zwierzęcia hodowlanego przywodzącego wyglądem na myśl strusia. Na Grei ponoć trudno było o smaczniejsze dania niż te preparowane na bazie zmeeyek. Chyba na pocieszenie, widząc moje załamanie, dodał, że piękniejszych i bardziej troskliwych istot na jego planecie ze świecą można było szukać. Możliwe też, że próbował mnie udobruchać, bo w końcu od dawna czule określał mnie zmeeyką.

Serce berbecia też już zdążyliśmy posłuchać w trzynastym tygodniu. Mogłam przysiąc, że Neigri płakał, a przynajmniej kilka łez zrosiło mu oblicze, ale uznałam, że rozsądnie będzie tego nie komentować. W sumie rozczulało mnie, że tak się wzruszał, gdy w gabinecie doktor Serphio rozbrzmiały rytmiczne, szybkie uderzenia serduszka naszego malca. Sama się przejęłam do głębi, zwłaszcza że technologia, w jaką wyposażony został gabinet, pozwalała nam zobaczyć nasze maleństwo jakby leżało obok. Dosłownie maleństwo, bo było nie większe niż morela.

W zasadzie porównując statystyki, moja lekarka prowadząca uznała, że dziecko jest mniejsze niż standardowe ziemskie płody, choć różnica nie wynosiła kolosalnych miar. Gdzieś tam niby mieściło się w granicach normy, ale dolnych. Zasugerowała, że wielkość płodu zdominowały geny ojca, z tym że patrząc na rosłego i muskularnego Greadczyka, trudno było się zgodzić. Sądziłam wtedy, że gdyby tak było, w brzuchu nosiłabym wkrótce słonia.

Ona jednak obstawała przy własnej racji, nazywając Neigriego nieco wyrośniętym przedstawicielem gatunku wskutek zmian hormonalnych, jakie ponoć jego pobratymcy przechodzili podczas dojrzewania. Noworodki Greadczyków, zgodnie z jej słowami, były mniejsze od ziemskich, aby łatwiej przyszło je chronić bądź rzucić się ich opiekunkom do ucieczki, gdyż Grea do przyjaznych światów nie należała. Z każdej strony na mieszkańców czyhało niebezpieczeństwo.

Aż trudno było mi wyobrazić sobie Neigriego jako takie dzieciątko, bezbronne i niewielkie, którego marzenia ograniczały się do piersi matki i odczuwania ciepła jej ciała. Choć z drugiej strony marzenia się mu wcale wiele nie zmieniły, bo co rusz sprawdzał, starając się zachować pozory czy wreszcie moje nabierały dodatkowej objętości. On chyba sądził, że w ciąży miseczka stanika zwiększy się o najmniej cztery rozmiary i zamiast cycków będę nosić wymiona.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz