10. Veronica

490 41 12
                                    

Siedziałam wygodnie ulokowana w fotelu z nogą podpartą wysoko na pufie, której nawet nie kojarzyłam. Czekałam na komentarz Viviemei niczym na wyrok. Ryccianka tymczasem przypatrywała mi się, jakby rozważała, co w zasadzie powinna lub mogła powiedzieć. Pewna w zasadzie nie byłam, aczkolwiek jej notorycznie uciekający w kąt pomieszczenia wzrok zdawał się mówić za siebie. Wolałam tam nawet nie zerkać, nie będąc w zasadzie do końca pewną, jak to się stało, że razem ze mną w mieszkaniu siedział aktualnie niejaki Molteg.

– Wiesz? – zaczęła wreszcie, oceniająco spoglądając na moją nogę. – Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak spadłaś z platformy transportowej.

Spuściłam nieznacznie głowę. Fakt faktem czułam się solidnie zawstydzona. Pamiętałam jak, ale obiecałam sobie nigdy nikomu tego nie powiedzieć. No, może poza wyjątkiem Cise. Jej na bank powiem, kiedy wreszcie nadarzy się okazja, ale do tego musiałabym zostać z nią sam na sam. W chwili obecnej prywatność sprawiała wrażenie nieosiągalnej mrzonki. Molteg od znalezienia mnie na jednym z poziomów pionu apartamentowca nie spuścił ze mnie oka nawet na moment.

– Ja... śpieszyłam się, żeby zdążyć – skłamałam częściowo. Doskonale wiedziałam, że nie to było bezpośrednią przyczyną mego nieszczęścia, niemniej jednak naprawdę chciałam zaskoczyć kobietę profesjonalizmem i punktualnością. – Teraz pewnie zrezygnujesz z projektu, prawda?

Nawet nie dźwignęłam głowy, żeby na nią spojrzeć. Owszem, wszystko miałam gotowe, po nocach oka nie mrużąc, aby wyrobić się z absolutnie każdym elementem konceptu na czas wedle jej wytycznych. Bądź co bądź nie dotarłam z projektem, co zupełnie mnie dyskredytowało.

– Gdzie to masz? – spytała, na co automatycznie nawiązałam wzrokowy kontakt. Jeśli istniała jakakolwiek nadzieja na szczęśliwe zakończenie, pragnęłam z niej skorzystać. Dostrzegła moje skonsternowanie, precyzując, jakbym nie odgadnęła, o co pyta. – Ten projekt. Syrra może urodzić się szybciej niż za dwa miesiące. Nie mam nawet czasu szukać teraz kogoś innego, zwłaszcza że to z tobą wszystko ustalałam. Więc? Masz go gdzieś tutaj?

Vieme ręką omiotła salon, dopytując o miejsce spoczynku dysku z zamówionym konceptem. Normalnie aż nie wierzyłam we własne szczęście. No, może bym nie uwierzyła, gdyby nie równoważyło się ono ze złamaną nogą w kostce usztywnioną specjalnym opatrunkiem od stopy prawie po kolano. Pod spodem znajdowała się warstwa specjalnego egzożelu o właściwościach leczniczych, który ponoć miał wniknąć w skórę, reperując uszkodzenie. Mankament polegał na tym, że musiałam mieć to ustrojstwo założone przez dwie doby. Tak przynajmniej twierdził badający mnie typ mieniący się sanitariuszem.

– Tam, na blacie – powiedziałam, wskazując ręką odpowiedni kierunek. – Opliunor i dysk z kopią, bo chciałam go tobie zostawić.

Pokręciła głową, a krzyżując ręce pod biustem ruszyła we właściwym kierunku. Stukot absurdalnie wysokich obcasów wypełnił powietrze. Kilka kroków później złapała przenośny komputer dyskowy i nośnik pamięci zewnętrznej, po czym ruszyła z powrotem ku mnie. Mogła przecież samodzielnie odpalić sprzęt, ale chyba nie chciała zanadto się rządzić. Podejrzewałam, że ma to związek z mężczyzną przesiadującym w kącie salonu.

– Mogłabyś...? – przerwała, zerkając na drzwi. Ktoś bez dwóch zdań dobijał się do środka, jakby na zewnątrz budynek co najmniej płonął. – Spodziewasz się kogoś?

Oczywiście pożar był możliwy, ale apartamentowiec posiadał ultranowoczesny system gaśniczy reagujący niekiedy wnet nadmiernie. Zwłaszcza jeśli któryś z lokatorów zaciągnął się dymem przed opuszczeniem pionu. Nieważne, tradycyjny papieros, elektroniczny can imitujący używkę czy jedno z bardziej nowoczesnych rozwiązań.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz