Śmiało mogłabym powiedzieć, że czuję wiatr we włosach, gdyż gnałam mereną na złamanie karku. Oczywiście wiatru nie czułam, ponieważ aerocar był w pełni obudowany. Niemniej jednak pędziłam niesamowicie, coraz mocniej wciskając gaz i zwiększając prędkość do niebotycznych wręcz parametrów. Normalnie cud, że nikt nie zaczął mnie ścigać, żeby wlepić karę, choć być może ta alternatywa przywiodłaby mi ocalenie.
Problem polegał na tym, że na całkowicie święty spokój narzekać nie mogłam. Czarny yaskald deptał mi po piętach, choć może powinnam stwierdzić, że tkwił uczepiony na ogonie mereny. Ja przyśpieszałam, kierowca yaskalda również dodawał prędkości. Dziwiłam się, że nie próbuje mnie w rzeczywistości dogonić, cały czas trzymając się nieznacznie z tyłu. Pierwotnie zakładałam, że wyprzedzi mnie i zajedzie drogę bądź zrówna się z mereną, próbując zepchnąć mnie z drogi. Bez względu jednak na prędkość zachowywali dystans.
Wyminęłam kilka kolejnych wozów. Ktoś uruchomił sygnał dźwiękowy, reagując na moją bądź raczej naszą samowolkę oraz brawurę. Wrzuciłam kolejny bieg. W zasadzie nic więcej mi nie zostało. Mknęłam niczym mityczny TGV z innego kontynentu. Licznik pokazywał wysokie trzycyfrowe wartości, a Bo oznajmiała przekroczenie każdego kolejnego progu następnym komunikatem. Wszak tryb cichy miała uruchomić dopiero po zgaszeniu silnika. Coraz mocniej bałam się tylko, że nie dam rady bezpiecznie gdziekolwiek zaparkować, aby wyłączyć maszynerię.
– Bo, wytycz trasę w jakieś opuszczone miejsce – poleciłam.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, że mknęłam drogami na ślepo. Niby pierwotny cel opiewał o salon piękności mej matki, ale gdybym zajechała tam w tym stylu, nie tylko na solidnej burze by się skończyło. Wolałam nie martwić rodzicielki, jeśli nie posiadałam absolutnej pewności, o co chodzi. Tak czy owak chodziło o mnie, bo szczerze wątpiłam, ażeby właścicielowi yaskalda wpadła w oko moja skromna merena.
Potwierdzam komendę. Nowy cel to magazyn na obrzeżach Dorland. Stopień ruchliwości w okolicy na podstawie danych satelitarnych ostatniego miesiąca wynosi zero. Czy mam przejąć ster?
Normalnie odparłabym, że tak. Normalnie. Jednak obecna sytuacja niewiele wspólnego miała ze zwyczajnością, gdyś nie pędziłam dla zabawy. Zaczerpnęłam głębokiego oddechu, starając się ocenić swoje położenie równie bezosobowo, jak robiła to Bo. Niestety w kalkulacjach byłam kiepska, ale musiałam zachować zimną krew.
– Nie, Bo – zanegowałam.
Zdawałam sobie sprawę, że Bo zmieniłaby nasz styl jazdy. Na to nie mogłam sobie aktualnie pozwolić. Byłam świadoma, że muszę zachować prędkość, nie tracąc na płynności i we właściwym momencie zniknąć w okolicy opuszczonego magazynu. Przełknęłam. Kompletnie nie znałam tamtej okolicy, zatem rozpłynąć się w powietrzu mogło być nieosiągalne. Trudno, musiałam zaryzykować.
Jeśli wolno mi zasugerować, to...
– Czy w pobliżu magazynu znajduje się parking, Bo? – weszłam komputerowej towarzyszce w słowo.
Weryfikuję dane, usłyszałam w odpowiedzi. Minęła chwila, podczas gdy skręcałam, mknąc między kolejnymi punktami. Jeden aerocar, drugi, trzeci. Straciłam rachubę, uświadamiając sobie, że w zasadzie mijam plamy. Nie zwracałam nawet uwagi na ich kolor, nie licząc czarnego yaskalda. Ponowny manewr poprzedził komputerowy głos wypełniający wnętrze pojazdu. Nie mogę z pełną stanowczością potwierdzić. Istnieje możliwość, iż znajdują się w okolicy porzucone pojazdy starego typu.
– Kurwa – zaklęłam. Pojazdy starego typu, czyli samochody i moja merena. O wiele bezpieczniej było jednak manewrować w centrum miasta, gdzie prowadzony przeze mnie pojazd nie rzucał się w oczy. – Zmiana planów, Bo – rzuciłam zdecydowanie. – Wytycz względnie najkrótszą trasę do Galerii Centralnej Dorland.
CZYTASZ
Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]
ChickLitVeronica marzy, aby zostać uznaną dekoratorką wnętrz. Każdy jej krok skierowany jest do celu tkwiącego na końcu ścieżki marzeń. Niemniej jednak nie rezygnuje ona z życia, korzystając z niego pełnymi garściami. Jeszcze nie ma pojęcia, że każda zaznan...