Kimkolwiek była Margo Gamet, posiadała czelność wtargnąć na teren mojej posesji. Zgodnie z danymi z monitoringu nie była sama, zresztą nie podejrzewałbym jej nawet o taką głupotę. Poza tym dowodem na jej przemyślane i strategiczne działanie była obecność zamordowanych Ziemian na terenie rezydencji. Jednak wraz z dzisiejszą akcją zyskałem pewność co do dwóch spraw, które zamierzałem rozwikłać w pierwszej kolejności.
Przede wszystkim Margo jako Ziemianka była powiązana z moimi dwoma najzacniejszymi gośćmi. Obaj uwolnieni mieszkańcy piwnic przebywali tam najdłużej. Dopiero w następnej kolejności zapełniałem cele, wprowadzając nowych lokatorów. Pozostali zostali, niektórzy prawdopodobnie ponieśli obrażenia podczas eksplozji, ale zniknęła tylko ta dwójka osadzona najgłębiej. Podejrzewałem, że wśród zamordowanych po mojej stronie jest Drem, strażnik pilnujący bezpośrednio lokatorów strefy piątej.
Nie to jednak martwiło mnie najmocniej, lecz sprytnie nie zamierzałem teraz poruszać tej kwestii. Całkiem nieźle pojmowałem już mowę ciała mojej visyam, w związku z czym bez trudu dostrzegłem bezwolną reakcję, kiedy wskazałem głośno sprawczynię dzisiejszego rozgardiaszu. Margo Gamet, kimkolwiek była, Veronica zdawała się ją znać bodajby ze słyszenia. To mogło mi wiele ułatwić, szczególnie że potrzebowałem dotrzeć do upierdliwej, aczkolwiek śmiercionośnej blondyny.
– Powinniśmy zająć się twoimi rodzicami – zasugerowałem.
Nasza rozmowa trwała około godzinę, bo Vera na zmianę popadała w przerażenie i rozpacz, szybko oraz sprawnie z jednej emocji trafiając w drugą. W zasadzie nawet pojęcia bladego nie miałem, że można aż tak. W jednej sekundzie płakała, a łzy przypominały kaskady wodospadu, spływając po twarzy, w innej chichotała nerwowo w akcie spanikowania, aby za chwil kilka znów zalewać się łzami. W międzyczasie doświadczyłem prawdziwej karuzeli emocji, bo gniew również się napatoczył, kiedy oskarżając mnie o brak odpowiedzialności, kilkukrotnie uderzyła w odsłonięty korpus.
– I jak ty to sobie właściwie wyobrażasz? – spytała, patrząc na mnie dużymi, zielonymi oczami. Mogłem przysiąc, że zyskały co najmniej dwóch rozmiarów. – Mamy tam pójść, oznajmić, że prawie umarłam i spytać czy nie chcieliby nam czegoś w tym temacie powiedzieć?
Zatrzymała się w pół kroku, świdrując mnie wzrokiem. Zadała raptem dwa pytania, a pokój przemierzyła w tę i z powrotem co najmniej dwa razy tyle. Objęła się własnymi rękoma, pocierając ramiona, jakby odczuwała przeszywający chłód, choć w pomieszczeniu na pewno panowała temperatura około dwudziestu stopni. Gust względem panujących wokół warunków posiadaliśmy raczej odmienny, wpływ naszych zróżnicowanych względem siebie kultur, lecz temperaturę lubiliśmy podobną.
– Kiedy ty to tak ujmujesz, rzeczywiście brzmi fatalnie – osądziłem. Podszedłem bliżej. Zdecydowanie nie mogłem teraz wymuszać na niej wyznań tyczących Margo. Veronica była zbyt roztrzęsiona, przejmując się wszystkim na raz, a do tego wciąż wydawała się słaba. – Jadłaś coś, visyam?
– Jadłam? – Niedowierzający ton jej głosu zdradził, jak sprawy miały się w realu. – Ty chyba oszalałeś, jeśli naprawdę sądzisz, że cokolwiek teraz przełknę.
– Kasvera się napracowała – zaznaczyłem.
Odkąd zamieszkaliśmy razem, zauważyłem, jak zależało jej na kontaktach międzyludzkich. Nie chciała sprawiać problemu nawet służbie, a już szczególnie gosposi, uważając zawsze, że ta ma multum innych spraw na głowie. Nieraz w ten sposób namawiałem ją na spożycie posiłku, wzbudzając poczucie winy, jeśli wypowiadała się brakiem czasu. W końcu Kasvera zawsze niewątpliwie napracowała się, aby spreparować coś dobrego specjalnie z myślą o Verze.
CZYTASZ
Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]
ChickLitVeronica marzy, aby zostać uznaną dekoratorką wnętrz. Każdy jej krok skierowany jest do celu tkwiącego na końcu ścieżki marzeń. Niemniej jednak nie rezygnuje ona z życia, korzystając z niego pełnymi garściami. Jeszcze nie ma pojęcia, że każda zaznan...