53. Veronica

231 29 14
                                    

Fakt, miałam zostać w domu i nigdzie dzisiaj nie wychodzić. Jednak nie umiałam wysiedzieć, czekając na powrót Neigriego, a ze stresu nie potrafiłam również skupić wystarczająco uwagi, aby poświęcić czas projektom. Zostało głównie nanieść drobne poprawki, uzupełnić kosztorys, sprawdzając równocześnie dostępność wykorzystanych sprzętów, a także materiałów, jakie zamierzałam wykorzystać. Nie mogłam przecież do urządzenia pokoju zaproponować płyt quantowych, czyli paneli ściennych wypełnionych rozmaitymi substancjami płynnymi, lotnymi lub stałymi, jeśli byłyby one niedostępne bądź trudne do sprowadzenia.

Kilkukrotnie przymierzałam się, ażeby przysiąść i skończyć projekty, lecz na marne. Ilekroć próbowałam się skupić, myślami uciekałam do Neigriego oraz Margo. Znałam ich na tyle dobrze, żeby zorientować się, że są razem, współpracując. Cel wszak przyświecał im wspólny, zaś ja tylko kibicowałam.

– Pani Veronica? – Kasverę zdziwiła moja obecność, gdy zaczęłam kręcić się po salonie. – Myślałam, że już pani śpi – przyznała. – Przygotować coś do...?

– Nie, dziękuję – przerwałam jej, domyślając się, co chciała powiedzieć. W końcu objadałam się o każdej porze dnia i nocy, chociaż naprawdę starałam się ograniczać. – Zresztą wychodzę.

– Sama?

Zerknęłam na drobną Xaileriankę. Automatycznie spuściła wzrok wyraźnie zawstydzona otwartym pytaniem pozbawionym formy grzecznościowej. Zawsze bowiem byłam panią Veronicą, co po prawdzie nieraz mnie dziwiło. Nie zamierzałam jednak nalegać, aby zwracała się do mnie mniej oficjalnie. Jedna odmowa wystarczyła, a poza tym służba w domu rodzinnym też nigdy się nie spoufalała, nie licząc mojej drogiej Veneni.

Uznałam, że czas wreszcie podpytać o miejsce jej pochówku. Powoli wstyd mi się robiło, że wciąż nie odwiedziłam jej grobu, a ona przecież poświęciła mi sporą część swojego życia. Dbała o mnie, doglądała, troszczyła się, w zasadzie zastępując matkę, gdy tę pochłaniały obowiązki związane z działalnością zawodową. I chociaż przed momentem chciałam trochę powłóczyć się po mieście bez celu, teraz miałam już lekko zarysowany plan.

– Oczywiście, że nie, Kas – zanegowałam. – Kito ze mną pójdzie, prawda?

Zmierzyłam kobietę o kocim wyglądzie podpierającą ścianę przy głównym portalu apartamentu. Stała tam za każdym razem, jeśli to ona pełniła wartę. Molteg miał dziś wolne do końca dnia, więc skazana zostałam na jej obecność. Szczęśliwie nie musiałam ani lubić Catosianki, ani się z nią przyjaźnić, bo Neigri w podskokach szukałby innego ochroniarza. Ją jako jedną z nielicznych traktowałam po prostu jako powinność.

– W rzeczy samej, pani Veronico – odparła nieco obojętnym tonem.

Już nawet nie chciało mi się wywracać oczami. Irytowała mnie swoją obecnością i zachowaniem, drażnił mnie jej głos, ale musiałam od czasu do czasu z nią wytrzymać. Sporadycznie, bo pojawiała się tylko podczas nieobecności Hagajczyka, a ten niestety musiał od czasu do czasu odpocząć, przespać się oraz zwyczajnie złapać oddech. Rozumiałam, naprawdę, aczkolwiek nic nie zmieniało faktu, że ze wszystkich pracowników Kito nie znosiłam najbardziej.

Wyszłam z mieszkania, mijając ją bez słowa. Nie czekałam, zresztą to ona była w formie a nie ja. Mogłam co najwyżej doczłapać do platformy, bo w obecnym stanie bieg stanowił marzenie ściętej głowy. Choć może gdybym ją zgubiła jakoś po drodze, mknąc mą piękną mereną po Dorland, Neigri usunąłby Kito z mojego otoczenia. Stając na płytce transportowej, potrzęsłam głową, wyrzucając absurdalny pomysł. Śmierci w męczarniach nie życzyłam nawet tej kobiecie, choć niewątpliwie można byłoby ją powkurwiać.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz