VII.6.

200 43 27
                                    

Jack rzeczywiście wziął tydzień wolnego. Nie było problemu, bo wszyscy pracownicy wrócili już z urlopów i warsztat miał kompletną obsadę. Jeremy obiecał, że zostanie do końca miesiąca w Manchesterze i będzie miał oko na robotę. Jego brat też najwyraźniej uważał, że Jackowi należy się urlop. Nie miał tylko pojęcia, na co on zamierza go wykorzystać.

Większym problemem był dziadek, który nie tylko mieszkał w Banks, ale i pracował dla Bethellów jako zarządca ich letniej posiadłości. Kiedy Jim Sanders dowiedział się, że jego starszy wnuk jeździ konno z panną Bethell, pija z nią herbatę i spaceruje pod rękę, zrobił mu wykład na temat odpowiedzialności za dobro rodziny. Dobrze, że nie widział, jak całowali się pod drzewem ani jak rumieniła się od jego dotyku.

– Odpuść, Jack. Panna Eleanor nie jest dla ciebie – sapnął dziadek. – Jest młodsza i należy do arystokracji. Lord Bethell urwałby mi łeb, gdyby się dowiedział...

– Z tego co wiem, Eleanor jest dorosła. Jeśli ona chce się ze mną spotykać, to nie widzę problemu w jej rodzinie.

– Problem pojawi się, jeśli ją skrzywdzisz lub się rozstaniecie.

– A dlaczego zakładasz, że tak będzie?

– Bo znam życie i znam ciebie. Ile dotąd trwały twoje „znajomości" z dziewczynami?

– Dziadku! Wypominasz mi gówniarskie randki? Mam trzydzieści jeden lat, a to jest kobieta, dla której warto dać się uwiązać.

Jim Sanders parsknął śmiechem.

– Mówisz jak mój syn, kiedy poznał twoją matkę.

– Widocznie mam po tacie więcej niż myślisz.

– To nadal nie zmienia faktu, że wróżę kłopoty z twojego zainteresowania córką mojego szefa.

– Spróbuj powiedzieć to jej – zachichotał Jack.

– Nie ośmieliłbym się.

– Sam widzisz.

Jim Sanders przekonał się, że zdania wnuka nie zmieni. Jest taki sam jak jego ojciec – westchnął ciężko. Oby tylko zdrowie miał po mnie.

*

Eleanor obudziła się w piątek rano w świetnym humorze. Poprzedni wieczór był naprawdę bajeczny. Jack po kolacji zabrał ją nad morze do Southport. Mimo niesprzyjającej aury, bo ciągle siąpił deszcz, musiała przyznać, że tak romantycznego wieczoru nie przeżyła nigdy w życiu. Przy okazji wydało się, do kogo należała terenówka, którą jeździł kiedyś Jeremy. To było wiejskie auto Jacka. Niezawodne w każdym terenie.

Kiedy odwiózł ją wieczorem, zatrzymała go przed drzwiami, gdy się żegnał. Tym razem to ona pocałowała go pierwsza. Co z tego, że byli cali przemoczeni? Jej było gorąco.

– Jack – sapnęła – czemu zawsze uciekasz, kiedy się żegnamy?

– Ellie – westchnął ciężko – nie chcesz wiedzieć, o czym myślę, kiedy uciekam.

– A jeśli chcę? – Spojrzała na niego kokieteryjnie.

– Jesteś gotowa ponieść konsekwencje swojej frywolności? – spytał, patrząc pożądliwie w jej dekolt.

– Skoro pytam, to znaczy, że chcę poznać odpowiedź.

Jack wtedy przyparł ją do drzwi i pocałował namiętnie. Wsunął kolano między jej uda. Jednocześnie jedną ręką zjechał na jej tyłek, a drugą przesuwał po talii w górę, w stronę pełnych piersi, o których marzył, od kiedy je zobaczył w ruchu, w czasie konnej jazdy Eleanor.

DZIEWCZYNA Z WYŻSZYCH SFEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz