VII.3.

195 40 18
                                    

Koło szesnastej Ellie zadzwoniła do Jacka. Odebrał dopiero za drugim razem.

– Słucham?

– Cześć, Jack. Chciałabym zapytać, jak ma się moje autko?

– Aston martin jest gotowy. Może go pani odebrać w każdej chwili – odparł sucho.

Ellie się zdziwiła, ale uznała, że widocznie Jack ma dużo pracy i niepotrzebnie zawraca mu głowę.

– Dziękuję, przyjadę dziś po pracy.

– Świetnie. Ktoś z moich pracowników wyda pani auto – odparł, po czym się rozłączył.

A więc jednak się dystansuje. Chyba Miranda się pomyliła – pomyślała.

Eleanor skończyła pracę szybciej niż zwykle. Niecierpliwiła się już, nie wiedząc, czy zastanie Jacka w warsztacie. Mimo godzin szczytu w piątek, dojechała tam w ciągu niecałej godziny.

Na miejscu czekał jednak na nią Jeremy z kluczykami i dokumentami do podpisu.

– Cześć, Jeremy – przywitała się. – Gdzie Jack?

– Kręci się gdzieś po warsztacie.

– Zawołasz go?

– Nie będzie chciał przyjść. – Chłopak zniżył głos do szeptu. – Nie wiem, co go ugryzło, ale był wybitnie wkurzony. Powiedział, żebym wydał ci auto i pod żadnym pozorem go nie wołał.

Ellie zrobiło się przykro, ale zrozumiała, że to mógł być efekt dzisiejszego artykułu w brukowcu. Teraz, kiedy miała już numer Jacka i wiedziała, gdzie on pracuje, postanowiła, że jeszcze tu przyjedzie i z nim porozmawia, kiedy emocje opadną.

Podpisała się, gdzie trzeba, oddała auto zastępcze, odebrała kostkę mocy od swojego i wyjechała naprawionym samochodem z warsztatu.

Jaka to ulga, mieć znowu swoje auto – pomyślała, wyjeżdżając na ulicę, i kierując się prosto w stronę domu. Miała się jeszcze spakować, żeby nazajutrz z samego rana móc wyjechać do Stoney Acres. W końcu zasłużone wakacje.

*

Z samego rana Ellie zrobiła sobie szybkie śniadanie, a potem zapakowała wszystko do samochodu, zamknęła dom i wyjechała. Dwie godziny drogi minęły jej szybko. Nie padało, więc mogła cieszyć się jazdą przy otwartym dachu.

Na miejscu była niedługo po dziesiątej. Zarządca, poinformowany przez nią wcześniej, tym razem był na miejscu.

– Dzień dobry, panno Bethell. Zaraz pani mogę z bagażami.

– Dziękuję, panie Sanders. Poradzę sobie.

– Pani swoje, a ja swoje – burknął Sanders i wziął od niej większą walizkę. – Nie godzi się, żeby panienka dźwigała taką walizę.

– Tym razem nie pomaga panu wnuk? – spytała Eleanor, która w końcu skojarzyła, że pan Sanders jest dziadkiem nie tylko Jeremy'ego, ale i Jacka.

– Nie, Jeremy został w mieście, musi pomagać bratu w pracy.

Bingo.

– Ale nawet na weekend nie przyjeżdża?

– Czasem przyjeżdża.

Weszli po schodach do jej pokoju i Sanders postawił wielką walizę na podłodze.

– Proszę uprzejmie.

– Dziękuję. Zostanę w Stoney Acres przez dwa tygodnie. Pod koniec wakacji być może dołączą do mnie rodzice i siostra, jak zwykle. Innych gości się nie spodziewam – dodała, choć przecież zarządcy nie musiało interesować, że nie spotyka się już z Cardwellem.

DZIEWCZYNA Z WYŻSZYCH SFEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz