Rozdział I - Podobna do ojca

498 53 29
                                    

Ellie spojrzała w lustro i zobaczyła w nim przeciętną blondynkę w przedpotopowej, choć na pewno bardzo drogiej sukni, która w dodatku była trochę za ciasna. Przez moment zastanowiła się nawet, czy matka nie popełniła aby tym samym lekkiej uszczypliwości w jej kierunku, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Przecież lady Catherine, jak nikomu chyba w tym domu, zależało, żeby to przyjęcie udało się idealnie. Wychodząc dwadzieścia pięć lat temu za lorda Bethella, weszła do wyższych sfer i nie zamierzała już zejść z tonu.

Eleanor czasem dziwiła się ojcu, ale potem widziała, z jakim oddaniem lord Bethell patrzył od ćwierć wieku na swoją małżonkę i rozumiała, że on po prostu zakochał się na zabój w pięknej kobiecie, a ponieważ był tylko mężczyzną, trudno było oczekiwać od niego, żeby kierował się rozumem.

Przypomniała sobie żarty koleżanek ze studiów, tych wolnych dziewczyn z normalnych domów, którym wolno było takie popełniać. „Facet ma dwie głowy, Ellie", mówiła jej koleżanka Sophie Jones, która nie miała żadnego szlacheckiego pochodzenia, a jej rodzice po prostu byli obrzydliwie bogaci. „Ale krwi starcza mu tylko na jedną naraz". Sophie potem chichotała jak głupia, a Eleanor zastanawiała się nad prawdziwością tego ludowego twierdzenia. Nie sprawdziła go bowiem nigdy w praktyce. Nie wypadało jej prowadzać się z pospólstwem, a środowisko arystokracji było dość wąskie i hermetyczne, i w gruncie rzeczy wszyscy się znali.

Znowu zerknęła przez okno, żeby przyjrzeć się zgromadzonym tłumom. I jak tu wyjść z twarzą z tego przedstawienia? – zastanowiła się. Nie znalazła wyjścia. Wychowana w świecie współczesnej angielskiej arystokracji, nauczona była zawsze uważać na swoje słowa i gesty, trzymać fason niezależnie od samopoczucia czy prywatnego zdania w jakiejś sprawie. Na myśl, że miałaby stracić kontrolę nad sobą i swoim zachowaniem, dostawała zimnych dreszczy, dlatego też nigdy nie imprezowała i nie piła alkoholu. Nie chciała, żeby do rodziców dotarły jakiekolwiek plotki na jej temat. Wolała uchodzić za wzór dobrego prowadzenia się i nie sprawiać nikomu kłopotu.

Pilnowanie się tak weszło Eleanor w krew, że nie wyobrażała sobie postąpić wbrew obyczajom. Spóźnienie na własne przyjęcie graduacyjne i urodzinowe jednocześnie również nie wchodziło w grę. Była wszak nieodrodną córką swego ojca, który zawsze potrafił zachować się odpowiednio.

Wstała, wzięła ostatni głębszy oddech, a potem wsunęła stopy w srebrne sandały na szpilkach, również wybrane przez matkę. Buty te dodały jej sporo wzrostu i suknia zdawała się już leżeć na niej trochę lepiej. Ellie znowu przejrzała się w lustrze, pociągnęła usta szminką i wyszła z pokoju, a potem zeszła po schodach, przytrzymując suknię. W końcu skierowała się dostojnym krokiem w stronę wyjścia na ogród, które otworzył przed nią majordomus.

Kiedy tylko wyszła, kamerdyner zadzwonił w dzwonki. Oczy wszystkich zwróciły się w jej stronę, więc przywołała na twarz swój firmowy, wyuczony uśmiech. Ojciec odpowiedział jej takim samym, ale w jego brązowych oczach, takich samym jak jej własne, zobaczyła odrobinę ciepła i poczuła się lepiej.

– Szanowni państwo, drodzy przyjaciele – sir Richard Bethell starał się, żeby entuzjazm wybrzmiał odpowiednio w jego głosie – mam zaszczyt przedstawić wam tegoroczną absolwentkę Cambridge School of Law, która od września rozpoczyna Legal Practice Course w renomowanej kancelarii radców prawnych, Attorney i Wspólnicy w naszym pięknym City, a jednocześnie dziś kończy dwadzieścia trzy lata. Ladies and Gentlemen – lord odchrząknął – moja starsza córka, dziedziczka tytułu rodowego, Eleanor Bethell.

Z ogrodu rozległy się brawa, a Ellie podała ojcu dłoń, którą ten ucałował. Następnie lord Bethell sprowadził pierworodną córkę po marmurowych schodkach na drewniany podest i znowu się odezwał, tym razem już do niej:

– Jestem taki dumny, Ellie.

– Dziękuję, tato – odpowiedziała z uśmiechem.

Zaraz zaczęli podchodzić do nich goście z gratulacjami i prezentami. Najpierw rodzina, a potem pozostali. Ellie znała niektórych z tych ludzi z widzenia. Byli wśród nich sąsiedzi z luksusowej dzielnicy Hale, w której mieściła się ich rezydencja. Byli tam też współpracownicy ojca, wziętego adwokata, który prowadził własną kancelarię w manchesterskim City, ale wysłał ją na praktyki do konkurencji, żeby nikt nie mówił, że jego córka zawdzięcza cokolwiek kumoterstwu czy nepotyzmowi.

Fakt, nie zawdzięczała. Ellie bardzo przykładała się do nauki na wszystkich szczeblach edukacji. W zasadzie nie miała nic innego do roboty, skoro jako nastolatka nie mogła jak normalni rówieśnicy włóczyć się po mieście czy pójść na imprezę. Była więc prymuską w szkole i ukończyła cztery lata studiów z najlepszą lokatą na uczelni, dzięki czemu wszystkie londyńskie kancelarie stały przed nią otworem, ale ona, za radą ojca, zdecydowała się wrócić do Manchesteru i podjąć praktyki w kancelarii Attorney & Co., która również przyjęła ją chętnie.

Eleanor przyjmowała więc życzenia i gratulacje od wielu ludzi.

– Moje gratulacje, panno Bethell. – Usłyszała w końcu głos, który od razu nie skojarzyła. Dopiero kiedy spojrzała na kolejną osobę, składającą jej życzenia, serce zabiło mocniej. Przed nią stał mężczyzna, o którym śniła nieraz jako nastolatka, ale wtedy był poza zasięgiem. Syn, znajomych jej ojca, starszy od niej o pięć lat... Chester.

– Nie wiem, czy mnie pani pamięta, Eleanor, jestem Chester Cardwell. – Przyszły lord Cardwell ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek, cały czas patrząc jej w oczy.

Ellie czuła, że policzki ją palą, ale nie mogła zrobić nic, żeby się nie skompromitować, chyba żeby zgonić te rumieńce na upał.

– Oczywiście, że pana pamiętam – odparła uprzejmie. Kiedy jednak chciała powiedzieć, że czekają jeszcze inni goście, okazało się, że Chester był ostatni. – Straszny dziś upadł, prawda? – spytała ostrożnie.

– Rzeczywiście, piękny letni dzień. W sam raz na taką wyjątkową uroczystość. Pogoda dziś wyjątkowo nie angielska, rzekłbym paryskie niebo.

– To prawda.

Ellie nie bardzo wiedziała, co więcej mogłaby odpowiedzieć, więc spojrzała na ojca, który dyskretnie skinął w stronę Chestera.

– Skoro już nikt nie czeka w kolejce, to mogę prosić o pierwszy taniec? – spytał Cardwell śmiało, a Eleanor poczuła, że znowu się rumieni.

On chce ze mną zatańczyć???

Jednak jej wychowanie kazało nie kazać mu długo czekać na odpowiedź.

– Oczywiście, z przyjemnością z panem zatańczę.

– Lordzie Bethell? – Chester spojrzał kontrolnie na jej ojca, więc i ona zerknęła w jego stronę.

– Bawcie się dobrze. – Tata uśmiechnął się do niej, a tym samym napięcie lekko zelżało.

Chester Cardwell podał jej rękę i zaprowadził na sam środek podestu do tańca, a potem dał ręką znać orkiestrze, która zaczęła grać instrumentalną wersję przeboju Eda Sheerana Perfect. Choć nie było słów, Eleanor doskonale wiedziała, co to za piosenka. Znała ją na pamięć.



§&?

* Wydział prawa Uniwersytetu w Cambridge.

** Roczne praktyki podyplomowe, niezbędne, żeby wykonywać zawód radcy prawnego (solicitor).

Na zachętę wrzucam początek pierwszego rozdziału :-) Do zobaczenia we wrześniu :-)

DZIEWCZYNA Z WYŻSZYCH SFEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz