Rozdział 7 Księżniczka na ziarnku grochu. Część I

47 10 18
                                    

W nocy nie zmrużyłam oka, choć zaciskałam powieki tak mocno jak dłonie na kołdrze. Przewracałam się z boku na bok, rozkopywałam spod cienkiej pościeli, wstawałam i podchodziłam do okna, by przypatrywać się świetlistym drobinom w szarej mgle, zasuwałam zasłony i rozsuwałam je z powrotem, dreptałam z kąta w kąt, w końcu strąciłam dzbanek z wodą i obudziłam Kokoryczkę, która ze swojej komnaty przybiegła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przeprosiłam ją i zapewniłam, że tak – choć oczywiście nic nie było w porządku. Nic a nic.

Chcąc nie chcąc, cały czas analizowałam w myślach rozmowę z Szakłakiem, Piołunem i Szalejem. Zapowiedź Szakłaka brzmiała naprawdę złowrogo. Nawet biorąc poprawkę na fakt, że w jego ustach wszystko tak brzmi. Dopytywałam, co ma na myśli, rzecz jasna bezskutecznie. Zaklinałam na wszystkie świętości, by nie pakowali się w nowe tarapaty, bo tylko napytają biedy sobie i mnie. Piołun zaczął rozwodzić się na temat szczurzej odwagi i honoru. Wbrew temu, co słyszałam wcześniej od swoich elfich pobratymców, na tym etapie już nie wątpiłam, że i szczury rozumieją, co znaczy honor. Nawet jeśli definiowały go nieco inaczej.

Nie sądziłam, by Szakłak pchnął Anturiona na koniec sali tylko dlatego, że tamten go szturchnął. Wiedział, że insynuacje dowódcy straży były podłe. Właśnie niehonorowe. I Szakłak bronił honoru... Czyjego? Nagle zastanowiłam się. Mojego i Pokrzywy? Czy swojego? Dla kogo byłoby większą ujmą to, co zasugerował Anturion?

I tak, zamiast skupić się na słowach Piołuna, który w temacie honoru miał dużo własnych przemyśleń, analizowałam sytuację z wczorajszego procesu. Ocknęłam się dopiero, gdy ponurym głosem spytał:

– Teraz rozumiesz, czemu musimy to zrobić?

Ton podpowiedział mi, że Piołun nie ma ochoty przyłączać się tego, co zaplanowali, ale widzi w tym wyższą konieczność.

– Nie chcę, by komukolwiek stała się krzywda... – zaczęłam ostrożnie.

– Spokojnie, Kruszynko! – zapewnił Szalej. – Nic nam nie grozi. Prawda, Kłaczku?

– Nam nie... – Szaklak zwany Kłaczkiem zaśmiał się krótko.

– No nie wiem... – zamarudził Piołun. – Ja nie jestem taki dobry w kontrolowaniu praksy jak wy. Nie bardzo mi się to widzi. Może jednak pójdę bez?

Na litość Niebios, o czym oni rozmawiali?

– Możecie w końcu powiedzieć mi, co planujecie? – spytałam kolejny raz. Mogłam puścić mimo uszu wywód o honorze, ale na pewno nie to.

– Nic z tego, Kruszynko! Będziesz miała niespodziankę! – Szalej wyraźnie odzyskał zwykłą werwę. Nie byłam pewna, na ile moje wyjaśnienia dotyczące manekinów zostały wysłuchane i zrozumiane, ale w jego głosie nie słyszałam już strachu. Raczej... przekorę?

– Wszyscy będziecie mieli – dodał Szakłak tonem zapowiadającym masowy mord.

– Bo jeśli moje cierpienia pójdą na marne... – Piołun urwał dramatycznie.

– Jakie znowu cierpienia? Co ci się stało, Piołunie? – spytałam, nim zdążyłam zastanowić się, czy jego słowa bardziej mnie zaniepokoiły, czy zirytowały.

Pamiętałam, że jeden z wartowników uderzył go w brzuch. Na ile mocno? Skończyło się siniakami czy doszło do jakiegoś złamania? Boli go nadal? Odruchowo sięgnęłam ręką do swojej szyi i wymacałam bandaże. Może powinnam była poprosić Krotona, aby dał mi dla naszych gości jakieś zioła przeciwbólowe? Ale nie zdołałabym ich podać bez pomocy klucznika... Z drugiej strony nie byłam taka pewna, czy Piołun znowu nie przesadza dla efektu. Ostatecznie żadna wielka krzywda już im się nie działa. Gdyby nie okrzyk Kątnika, tamten strażnik miałby złamany nos. Więc niech teraz nasz młody wilczek nie udaje skrzywdzonej niewinności.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz