„Szansa", „możliwe" i „padnie"? Popatrzyłam na niego z ostentacyjnie wręcz podejrzliwą miną.
– Mówisz o nieuchronnych wyrokach losu czy o tym, że oboje przegramy w bierki?
– Czasem to jedno i to samo – odparł. Moja niewyraźna mina skłoniła go jednak do dalszych wyjaśnień. – Ale my nie wierzymy w przypadki. I... i nie martw się. Nie kłamałem. Nienawidzę hazardu. W razie czego będę dobrym mężem. Lepszym niż ten... ten kapitan. Chociaż przez moment pomyślałem, że nawet do siebie pasujecie. Dlatego zirytowała mnie myśl, że to może być coś poważnego.
– Zirytowała cię jakaś myśl... i dlatego mało nie zadusiłeś elfa, który nam pomagał? – Próbowałam jakoś ugryźć to jedenaście milionów informacji, które właśnie mi zaserwował. I zaczęłam po kawałeczku. Od końca.
– Czasem działam instynktownie. – Szakłak wzruszył ramionami. – Wierzę swoim instynktom. Podczas walki nie ma czasu na długie analizy. Chwilę wahania można przypłacić życiem. Ale... ale nie obawiaj się. Panowałem nad sobą. Nie zrobiłbym mu krzywdy, chyba że tego byś sobie zażyczyła. „Twoja wola". Tak powiedziałem.
Makabryczne opisy Piołuna dały mi pewne wyobrażenie, jak może wyglądać taka instynktowna walka w wykonaniu Szakłaka. Aż się wzdrygnęłam.
– Spokojnie, myszko. Nikomu nie stanie się nic złego. Na pewno nie tobie. Nie bez twojej wiedzy.
Rozumiałam, co próbuje przekazać, ale połączenie dwóch ostatnich dopowiedzeń zabrzmiało naprawdę okropnie. Nie chciałam łapać go za słówka.Pamiętałam, że elficki nie jest jego rodzimym językiem. Wciąż jednak miałam tyle pytań. Przede wszystkim w kwestii tego rzekomego ślubu, który, według słów Szakłaka, mógł się nam jakimś dziwnym zrządzeniem losu i bierek przytrafić. Nie tak dawno pułkownik Wisteria zapewniała mnie, że królowa nie podejmie tego typu decyzji bez mojej wiedzy i zgody. Ale generał Tęgoskór mówił o wyrodnym ojcu... Czy to możliwe, że jej wysokość stanęła w mojej obronie? A tym, który pragnie dla dobra królestwa związać mój los z tymi obcymi, jest mój własny ojciec?
Poczułam wzbierające w oczach łzy. Co do matki nie miałam złudzeń. Ale tata... do tej pory wierzyłam, że ojciec... nawet nieobecny, nawet zajęty ważniejszymi sprawami... jednak po swojemu mnie kocha...
– Myszko?
W głosie Szakłaka słyszałam autentyczną troskę. Wstyd mi było, że nazwałam go obcym, choćby w myślach. Ale poczułam taką gorycz i tak przytłaczające rozczarowanie, że nie myślałam logicznie. Skoro mój rodzony ojciec był w stanie posunąć się do czegoś takiego, to czego mogłam oczekiwać po przybyszach z odległej Północy, przedstawicielach innej rasy, a jeszcze do niedawna śmiertelnych wrogach wszystkich elfów?
Przytulenia? Pogłaskania po główce?
Na szczęście Szakłak nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Tylko bardzo ostrożnie ujął moje dłonie w swoje. Zdążyłam zapomnieć o tych pazurach. Jego dłonie były dwa razy większe od moich.
– Przepraszam... ja... To nic osobistego... – zaczęłam nieskładnie, walcząc ze łzami i nadchodzącym katarem. – Nie chodzi o to, że cię nie lubię... czy coś... Ale ślub? Widzisz, mam... mam inne plany na życie.
– Twój ojciec też miał inne plany – odpowiedział Szakłak cicho. – I siedmiu starszych braci w kolejce po koronę. A jednak musiał objąć władzę i... cóż, życiowe plany mocno mu się skomplikowały.
Wiedział podejrzanie dużo. Może nawet więcej ode mnie, sądząc po tym, jak nagle urwał i przeszedł do ogólników. Na końcu języka miałam, że tata mógłby dalej wieść spokojne życie najmłodszego z królewskich synów, gdyby jego ojca, wujów i braci nie zabrała wojna. Wojna wywołana przez szczury. Jak wtedy potoczyłyby się moje losy? Zaczęłam sobie wyobrażać idyllę tak daleką od uciążliwości życia na dworze, domek w lesie, ogród pełen kwiatów i ciekawych gatunków chrabąszczy... Ale to były puste gdybania. Poza tym możliwe, że wtedy nigdy nie poznałabym Żabiego Oczka... nie mówiąc już o jakichkolwiek szczurach... A może wcale by mnie nie było? Na Drzewie Możliwości wyrastały kolejne jabłka. Nie umiałam ich zliczyć i chyba tylko niepotrzebnie zaprzątałam sobie nimi głowę. Żyłam tu i teraz. I musiałam sobie radzić z tym, co mam. Na przykład z czymś na kształt oświadczyn z ust rekiniego księcia.
– Czy... czy mam rozumieć, że składasz mi propozycję matrymonialną? – zapytałam najodważniej, jak potrafiłam (czyli przynajmniej nie uciekając).
– Nie, myszko. – Szakłak uśmiechnął się. Nie powiem, żebym tęskniła za tymi zębiskami. – Jeszcze nie.
– „Jeszcze nie"... – powtórzyłam jak echo.
– Sprawa jest skomplikowana i nie zależy jedynie od mojej woli. Ale... – Tu zmierzył mnie surowym wzrokiem – to wciąż nie znaczy, ze ten... ten kapitan ma prawo cię całować.
– Nie całował mnie! – Pewnie lepiej byłoby powiedzieć, że całowanie się z Kurzyśladem to nie jego sprawa i Pan Rekin jest proszony o zamknięcie swojej zębatej paszczy w tym temacie. Ale nawet pierwsza część tej buńczucznej wypowiedzi nijak nie przeszłaby mi przez gardło. Moja wolność to jedno, ale Szakłak musiał najpierw zrozumieć, jakich obszarów miałaby ona dotyczyć. I nie wiedzieć czemu trochę ubodły mnie jego wcześniejsze słowa, że Kurzyślad miałby do mnie pasować. Z całym szacunkiem dla naszego ambitnego kapitana i jego grzywki obciętej od gara. – U elfów to tak nie działa, tłumaczyłam przecież.
– U nas działa. A jeśli zostaniesz moją narzeczoną? Co z tym zrobimy?
– „Z tym", czyli z faktem, że kapitan Kurzyślad dotknął palcem moich ust? – Udałam głęboki namysł. – Bo ja wiem? Może strącimy go ze skały, skoro u was to recepta na wszystko?
– Nie, nie. – Szakłak pokręcił głową. – Takich, których bałamucą innych, a potem się z nimi nie żenią, nie strącamy ze skały, tylko wbijamy na pal.
– Jak miło... – burknęłam. – Ale nim zabierzesz się za wykonywanie takich egzekucji, zapamiętaj, proszę, że elfie obyczaje wyglądają inaczej. – I jakby na potwierdzenie tych słów dorzuciłam niemal triumfalnie: – Wczoraj Żabie Oczko pocałowała mnie w czoło!
– Ostro sobie pogrywa...
Nie wiem, czy mina Szakłaka wyrażała przerażenie, czy podziw.
– Pokrzywa też!
Ta mina była jeszcze ciekawsza.
– I wybacz, ale naprawdę nic ci do tego – dorzuciłam pośpiesznie, nie czekając, aż mój rozmówca zdecyduje się, czy chce nas zrzucić ze skały, wbić na pal czy zaoferować wór złota, żebyśmy następnym razem pozwoliły mu popatrzeć.
– Nie powiem, żeby przychodziło mi to łatwo – powiedział Szakłak z pewnym ociąganiem – ale zrobię to. Spróbuję uszanować elfie zwyczaje.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Jednak mina mi zrzedła, gdy dokończył:
– Najbliższej rodzinie wolno. Ale nikomu innemu.
Było miłe, że zaliczył moją kochaną mistrzynię w poczet najbliższych, jednak wciąż nie podobało mi się, że rości sobie prawo do decydowania o takich względach.
– Zapamiętaj, proszę, że póki nie będziemy po słowie... a i wtedy, jeśli nie przybierze to rozmiarów, które również w elfich oczach wyglądałyby na wiarołomstwo... to ja i tylko ja decyduję, kto mnie całuje i kto mnie dotyka.
Takie spojrzenie widziałam chyba tylko u Szaleja. Kiedy był bardzo głodny, a szarlotki było bardzo mało.
– Czyli ty... ty chciałaś, żeby on cię dotknął?
– Kto? Kurzyślad?! – Złapałam się za głowę. Dawno nie bolała mnie tak dotkliwie. – Na litość Niebios, nie! Oczywiście, że nie!
– To jednak trochę żałuję, że mu nie przetrąciłem karku – odparł Szakłak z rozmarzonym uśmiechem.

CZYTASZ
Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionów
FantasíaZło zostaje pokonane - dzięki Niebiosom i zgodnie z planem. Po wielu latach walki z okrutnym plemieniem szczurów królestwo elfów może wreszcie cieszyć się zasłużonym (s)pokojem. Albo i nie. Po drodze nastąpił bowiem koniec świata, a ich król obiecał...