„Nie ma róży bez kolców" – tak brzmiało zawołanie Różanej Akademii, szkoły wojskowej, w której moja najstarsza siostra Pokrzywa od kilku już lat ćwiczyła sztukę walki mieczem i strategią. Najpierw interpretowałam to motto opacznie. Myślałam, że przekazuje dość banalną prawdę: wszystko pod niebem ma swoją ciemną stroną i nawet najsłodsze chwile będą doprawione goryczą.
Ale przekaz był inny. Piękno wymaga troski. Trzeba umieć stawać w obronie tego, co dobre. Pielęgnować pogodę ducha mimo przeciwności losu. Walczyć o prawdę przeciw kłamstwu. Tego uczyły nas róże, szlachetne kwiaty, które potrafiły bronić się same. Właśnie dlatego wyruszająca na front Pokrzywa nie odmówiła, kiedy poprosiłam ją o sztylet.
Nie obyło się jednak bez pytań. Chciała wiedzieć, jak, przeciw komu zamierzam go użyć. Siedziałyśmy we wnęce okiennej i cienka tafla witrażowego szkła oddzielała od bursztynowej poświaty, w jakiej tonęło zachodzące słońce. Kiedy wyjaśniałam, że chodzi jedynie o względy bezpieczeństwa, odgarnęła włosy w tył i wbiła wzrok gdzieś przed siebie.
– Chyba wiesz, że sztyletem niewiele zdziałasz przeciw mieczowi. A szczury rzadko walczą nawet mieczami.
– To czym walczą szczury? – zapytałam.
– Maczugami. Dzidami. Toporami. Młotami. Kiścieniami. Ze sztyletem nic nie wskórasz –powiedziała – chyba że poderżniesz któremuś gardło z zaskoczenia, we śnie.
Nie wiem, co przeraziło mnie bardziej – wizja walki sztyletem przeciw toporowi czy myśl o tym, że miałabym zamordować kogoś, kto śpi i w tym momencie nie stanowi dla mnie zagrożenia. Chyba pobladłam tak, że było to widać nawet na mojej ciemnej cerze.
– Na pewno nie wolisz miecza?
– Miecz zdolny zatrzymać topór ważyłby pewnie połowę tego, co ja – odparłam. – Nie dam rady go utrzymać, nie mówiąc już o odparciu ataku. – A po chwili wahania dodałam – Powiedziałam, że chcę się bronić. Nie powiedziałam, że chcę bronić swojego życia.
– Jeśli nie przed śmiercią, to przed czym zamierzasz się bronić?
– Przed zdradą. Przed hańbą. Przed strachem.
Pokrzywa ujęła moją twarz w dłonie. Popatrzyła mi w oczy, po czym zamknęła swoje. Poczułam dotyk jej czoła na swoim czole. Nasze rzęsy prawie się stykały. Objęła mnie tak mocno, że aż zabolało, i trwałyśmy chwilę w milczeniu, w powodzi i pożodze zachodzącego słońca, które jednak umarło przed nami. Pokrzywa odsunęła się. Odpasała krótki mieczyk w skórzanej pochwie i podała mi go ostrożnie.
„Najwierniejszy Przyjaciel". Tak brzmiało imię sztyletu.
Teraz biegłam w dół, przeskakując po parę schodków, i ściskałam w dłoni rękojeść tego sztyletu. Krzyk Konwalii przybierał na sile.
Jakaś część mnie mówiła mi, że takim wrzaskiem królewna postawiła już na nogi całą straż i ja ze swoim sztylecikiem na nic się tam nie przydam. Ale to moja komnata była najbliżej.
Drzwi do sypialni stały otworem. Gdy wbiegłam tam, najpierw zobaczyłam samą Konwalię. Stała na swoim łóżku, u wezgłowia, potargana, w nocnej koszuli, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Ramiona miała uniesione, pięści zaciśnięte tak samo mocno jak oczy.
– Nie... nie podchodź! – krzyczała. – Odejdź!
Zamarłam w pół kroku – i w połowie drogi do jej łoża. Nie rozumiałam, co się stało. Wzrokiem szukałam na pościeli węża, jaszczurki, może dużego pająka, bo nic poza histeryczną reakcją mojej siostry nie świadczyło, by naprawdę stało się coś złego. Już miałam spytać, co się, do licha, dzieje, gdy Konwalia otworzyła oczy szeroko i wbiła spojrzenie w półcień za moimi plecami, nie dostrzegając mnie w ogóle. A z półcienia rozległ się głos:
CZYTASZ
Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionów
FantasiZło zostaje pokonane - dzięki Niebiosom i zgodnie z planem. Po wielu latach walki z okrutnym plemieniem szczurów królestwo elfów może wreszcie cieszyć się zasłużonym (s)pokojem. Albo i nie. Po drodze nastąpił bowiem koniec świata, a ich król obiecał...