Rozdział 21 Kostka i ząb. Część II

12 1 3
                                    

Piołun marudził, że nie ma co mnie uczyć bardziej zaawansowanych technik, skoro nawet uciekać porządnie nie umiem. Szalej chwalił, że radzę sobie coraz lepiej i wywracam się coraz rzadziej. Szakłak większość czasu spędzał z Pokrzywą, która chyba dzięki cudownej maści Krotona błyskawicznie wróciła do formy. A pan Lulek? Pan Lulek był wielce rad, że może sobie dłużej pospać. Tak przynajmniej zadeklarował, choć raz, gdy skończyłam trening nieco wcześniej, widziałam, że wraca z miasta z koszykiem, w którym czerwieniły się dojrzałe jabłka, a zza szła słoika wyglądały peklowane ogórki.

Pomyślałam wtedy, że gdyby nie zaistniała sytuacja, mój przyboczny mógłby więcej czasu spędzać z Niedośpiałkiem, Mirabelką i resztą swojej gromadki, którą teraz, jak zrozumiałam, opiekowała się babcia. Po swoich przygodach z jednym Duriankiem trochę tej babci współczułam.

Nie łudziłam się, że samym bieganiem wiele zdziałam, zwłaszcza w starciu z kimś, kto naprawdę chciałby wyrządzić mi krzywdę. Jednak myśl o panu Lulku pokazującym dzieciom kalejdoskop albo cerującym szmacianego królika często dodawała mi sił tam, gdy na własne nie mogłam liczyć. Może gdybym rzeczywiście opanowała w końcu praksę, mogłabym walczyć z przeciwnikiem jak równy z równym? Nie ryzykując, że ktoś mnie po prostu zadźga, udusi, otruje albo skróci o głowę? Albo że przeze mnie Niedośpiałek i Mirabelka stracą tatę?

Przypominałam sobie, jakie to przykre, za każdym razem, gdy nasze zajęcia w rotundzie trzeba było przesunąć albo odwołać z powodu narady w sali audiencyjnej, spotkań, na które nigdy nie zostałam zaproszona. Król żył. Niebiosom dzięki wrócił z wojny bezpiecznie. Gdybym się uparła, mogłabym przyjść do niego nawet tego samego dnia. Ale wiedziałam, że jest zajęty i tylko bym mu przeszkadzała. Bolało mnie, że jestem taka bezużyteczna. I słaba. I bardzo chciałam to zmienić.

Uczyłam się szczurzego, wyjaśniałam naszym gościom elfie obyczaje najlepiej, jak potrafiłam, a przy porannych biegach próbowałam ignorować fakt, że każdy mięsień pali żywym ogniem i czuję, że zaraz wyzionę ducha. Szalej był, o dziwo, bardzo cierpliwy, nawet jeśli czasem zapominał, że gdy przewrócę się na piasku, to nie wstanę, nie otrzepię kolan i nie ruszę tak zaraz z kopyta.

Ale wstawałam coraz prędzej.

I upadałam coraz rzadziej.

A zdarte kolana goiły się szybciej, niż mogłabym pragnąć – i to już nie była moja zasługa, tylko bonus z bycia wilkołakiem w świecie bez księżyca.

Wiedziałam, że kilka tygodni truchtania nad jeziorem nie zmieni mnie w wytrawnego biegacza ani tym bardziej w przeszkolonego żołnierza. Jednak Szakłak był dobrej myśli:

– Wy, elfowie, czasem po prostu nie wiecie, że coś potraficie. Opanowanie praksy przyjdzie ci dużo łatwiej niż to bieganie, zapewniam.

Spytałam wtedy, jak idzie Pokrzywie, a Szakłak z dumą zaprezentował szramę na swoim lewym policzku. Co prawda do końca naszych zajęć zbladła ona tak bardzo, że prawie jej już nie widziałam, jednak to, że ślad został od rana do tej pory – mimo szczurzych zdolności regeneracyjnych – świadczyło, że ranę można było uznać za poważną.

– Już się tak nie popisuj – sarknął Piołun. – Że niby tyle ją nauczyłeś. Ona miała dwa noże, ty żadnego.

Może chciał w ten sposób ratować po swojemu rozumiany honor brata jako wojownika. A może tylko próbował popsuć mu humor.

– Przypomnę ci, że kilka razy walczyłem bez noża z całym batalionem. – Szakłak wyszczerzył się rekinio. Jego oczy wyglądały, jakby odbijała się w nich łuna palonego miasta. To była radość.

Przeraziła mnie wizja tej ich walki i nie wiedziałam, czy powinnam dopytywać o szczegóły. Piołun tylko ziewnął. Spojrzałam na niego z lekkim wyrzutem. Zakrył usta dłonią. I ziewnął jeszcze raz.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz