Rozdział 20 Sucha Fontanna. Część I

43 8 8
                                    

– Nie – powiedziałam. – Nie, nie i jeszcze raz nie.

– A kiedy kobieta mówi „nie", to znaczy nie – dodał Szalej. Nie spodziewałam się poparcia z jego strony i już chciałam mu podziękować, gdy dodał: – Ale co to znaczy, gdy ty mówisz? Bo nie bardzo wiem.

I rozłożył ręce, demonstrując swoją bezradność.

– A czego... nie zrozumiałeś? – zapytałam, siląc się na spokój. Nie był to moment, by wszczynać awantury, a Szalejowi zwykle nie mogłam zarzucić złej woli.

– Nie wiem, jak to u was działa. Ta cała płeć. Kiedy nie chodzi o kolor skóry, bo w traktacie chodziło. Pamiętam! – pochwalił się. – Ale ty to chyba nie jesteś kobietą? – zapytał najniewinniej w świecie.

– A kim? – burknęłam. – Ryjówką?

– Ryjówką chyba też nie... – Szalej popatrzył na mnie z uwagą, jakby musiał rzetelnie zweryfikować tę hipotezę. – Ale może... hm... dziewczyną?

– W tym kontekście wychodzi na jedno i to samo – odpowiedziałam.

– A dziewczyny nie są mniejsze? Myślałem, że u was są dzieci, dziewczyny, chłopaki, kobiety i mężczyźni, w zależności od wzrostu. Czyli ty jesteś dzieckiem? – I zmierzył mnie wzrokiem. Dosłownie zmierzył. Więc tak próbował oszacować, do jakiej kategorii powinnam zostać przypisana? – Bo na chłopaka wydajesz się jednak trochę za dużym mikrusem... Znaczy za małym...

– To nie zależy od wzrostu!

Jęknęłam, nie wiem, czy bardziej nad absurdem jego wniosków, czy nad swoją klęską pedagogiczną. Przecież rozmawialiśmy o tych kwestiach nad traktatem Dyptama. Nie chciałam niczego niebezpiecznie upraszczać. Ani przesadnie komplikować. Ale Szalej właśnie dawał dowód, że nie zrozumiał mnie ni w ząb.

Psianka, wciąż czerwona i zasapana, stała wsparta o drzwi rotundy i patrzyła na nas ponuro. Kokoryczka wkładała sporo wysiłku w powstrzymywanie się od śmiechu. Przybyły tu, by przekazać mi prośbę – a może raczej rozkaz – mojej siostry królewny, a nie wysłuchiwać wywodów o relacji naszej biologii do psychiki i ról społecznych.

Szalej uśmiechnął się zakłopotany, jak zwykle, gdy chciał zrozumieć swój błąd i przeprosić, ale to pierwsze przychodziło mu dużo trudniej niż drugie (tak w przeciwieństwie do Piołuna). Oczywiście nie umiałam się na niego gniewać.

– Proszę was tylko o jedno – zastrzegłam, dyskusję o kobietach, mężczyznach i całej reszcie zostawiając na potem. – Zostańcie tutaj. A ja wrócę tak szybko, jak się da.

– Wykluczone. – Szakłak zrobił krok naprzód. – A jeśli to pułapka? I coś ci grozi?

– Panience nic nie grozi – oświadczyła Kokoryczka. Nawet głos jej nie zadrżał. Byłam z mojej przyjaciółki taka dumna! Pamiętałam przecież swoją pierwszą rozmowę z Szakłakiem, w której za największy sukces poczytywałam sobie, że nie uciekłam ani nie zemdlałam. – Będę przy niej.

– Prędzej tamtych dwóch idiotów zrobi sobie krzywdę – dorzuciła Psianka. A potem zakryła dłonią usta. – Za przeproszeniem... cytowałam jej miłość. – I spuściła wzrok, a na jej blade policzki wypłynął rumieniec.

Myślałam, że Konwalia zobowiązała je obie do zachowania tajemnicy przed szczurami. Albo i przede mną, póki nie przybędę na miejsce. Psiankę jednak najwyraźniej zakłopotało nie wyjawienie sekretu, a użycie obelżywego słowa wobec kogoś, kto z racji urodzenia lub pozycji nie powinien być nazywany idiotą przez służkę. Nie każdemu wolno tyle co elfiej królewnie.

– Opowiecie mi w drodze – zaproponowałam. – A wy ani kroku stąd.

Piołun, który łypał spod grzywki, aż uniósł głowę.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz