Rozdział 4 Mapa wrogiego terytorium. Część III

7 1 2
                                    

– Chciałaś mi pomóc, dobrze zrozumiałam? – spytałam najniewinniej w świecie.

– Oczywiście, panienko, ja bym panience nieba przychyliła, w ogień bym za panienką skoczyła! Ale takie mapy rysować? No nie wiem, nie wiem... Wyglądają na trudne.

– To najpierw obserwuj uważnie, co robię – poleciłam.

Kontynuowałam kopiowanie, co jakiś czas podnosząc szybkę, robiłam też przymusowe przerwy, jeśli szkło nagrzało się zbyt mocno. W tym czasie na zniszczonych już kartkach ćwiczyłam z Kokoryczką posługiwanie się gęsim piórem. Miała zaskakująco pewna rękę i schludny charakter pisma – jeśli tylko nie ozdabiała liter dodatkowymi serpentynkami.

– No wiadomo, panienko, że czasem trzeba temu albo owemu naskrobać słówko albo dwa – wyjaśniła, gdy skomentowałam, że świetnie jej idzie. Co prawda samo pisanie musiała zostawić mnie, ale wiedziałam, że poradzi sobie z resztą.

– Ale że ja?

Gdy po jakichś trzech godzinach zaprowadziłam Kokoryczkę do biurka, przed ten wygodniejszy ekran, który otrzymałam ze skryptorium, jej twarz nadal wyrażała głębokie zwątpienie. Podałam jej pierwowzór mapy i czystą kartkę papieru.

– Tak, tak samo, jak widziałaś. Nazwami się nie kłopocz, sama je wpiszę.

– A tamtą już panienka skończyła? – Kokoryczka spojrzała podejrzliwie na mój pulpit. I trafnie oceniła, że jeszcze trochę brakuje do efektu finalnego.

Ale wiedziałam, co robię. Przepisałam tylko te nazwy, które zostały zmienione, resztę mogłam odtworzyć z pamięci. Nie naniosłam na mury wzorku mającego symbolizować cegłę, bo ten był banalnie prosty i zupełnie nieistotny – nic się nie stanie, jeśli dodam go po swojemu. Nie pogrubiłam murów cytadeli, nie pocieniowałam banderoli, kilku najdumniejszym dębom uwzględnionym na mapie brakowało liści... Zależało mi jednak, by jak najszybciej przekazać oryginał w ręce Kokoryczki, która mimo wszystko miała mniej wprawy w posługiwaniu się piórem.

– Oj, panienko, doprawdy! To przecież masa roboty... – Kokoryczka przystąpiła do dzieła, zaczynając, jak każe tradycja, od narzekania. Ale widziałam, jak zakasuje rękawy białej koszuli, by nie uwalać ich atramentem.

– Gdybyś była zmęczona, powiedz koniecznie. Przeniosę się z tą pracą do sali obok, a ty utniesz sobie drzemkę.

– Nudne to i żmudne, panienko, tak na moje oko przynajmniej. Ale tak szybko to na pewno nie usnę. Zbyt jestem podhecowana. Bo nie uwierzycie, co to było, jak panienka sobie poszła do królowej. Świbka, ta, co pomaga w stajniach, mówiła mi ostatnio...

Przystąpiłam do wykończenia pierwszej kopii, a potem na jej podstawie zaczęłam przygotowywać drugą.

– ...a wtedy pomyślałam sobie: Co to, to nie, kolego! Musimy tę sprawę wyjaśnić! No i poszłam na rynek, proszę panienki, niby po podroby, a tam nie ma tego ladaco Blekota, za ladą stoi jego brat, zresztą najmłodszy. Ja, że chcę rozmawiać z tym hultajem, a młody, że brata nie ma i nie będzie, ale tak poza tym, to on, Okratek, chce pogadać ze mną...

Co jakiś czas odwracałam się w stronę Kokoryczki, mniej z zainteresowania tą miłosną intrygą, bardziej, by sprawdzić, czy własna opowieść nie odrywa mojej garderobianej tak zupełnie od rysunku. Jednak najwyraźniej Kokoryczka łączyła talenty gawędziarskie z manualnymi bez najmniejszego problemu.

– Ja mu na to, żeby wrócił za dziesięć lat, a on na to, że ma już dwanaście i w tym tygodniu uwędził trzy beczki kiełbasy...

Jeśli przekażę mapy odpowiednio szybko, nikt nie skontroluje ich jakości. Istniała spora szansa, że Kokoryczka przygotuje je w sposób co najmniej zadowalający i jeśli kaligrafię wykonam samodzielnie, różnica okaże się niezauważalna.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz