Rozdział 26 Księżniczka zaklęta w żabę. Część III

49 5 10
                                    

– Potrzebna ci ta ręka?

Znów tam byłam – w podziemiach, wśród bulgoczących probówek i syczących płomieni paleniska, śledzona szklanym wzrokiem martwych papug i rajskich ptaków, z sercem ściśniętym obawą i płucami wypełnionymi swędem palonego papieru. Szachownicę tworzoną na podłodze przez czarne i białe kwadraty marmuru przecinały upiornie rozciągnięte cienie szkieletów jaszczurek, kruków i drobnych gryzoni stojących na regałach, powiększone światłem lampy do absurdalnych rozmiarów. Bałam się. Bałam się jak nigdy w życiu, choć miałam już prawie jedenaście lat. I nigdy z własnej woli nie zeszłabym do pracowni Anemona. A tym bardziej nie zakradała się tam, zwłaszcza podczas obecności brata.

Ale dzisiaj musiałam.

Kilka godzin wcześniej pierwszy raz widziałam, jak mama płacze. I zrozumiałam, że płacze z mojego powodu. Bawiłam się z Konwalią w chowanego i stałam za grubo tkaną kotarą zdobiącą okno saloniku herbacianego tak długo, aż byłam pewna, że wygrałam. Czy raczej aż do chwili, w której uświadomiłam sobie, że Konwalia nie zamierza mnie szukać, a całą zabawę wymyśliła po to, bym jej nie przeszkadzała.

Byłam rozgoryczona, a także nielicho głodna, i już zamierzałam opuścić swoją kryjówkę, gdy do obitego żółtym jedwabiem pokoju weszła jej wysokość. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, a potem osunęła się przed mahoniowym szezlongiem. Jej twarz zniknęła w haftowanych poduszkach, ramiona drżały. Cichy, krótki szloch brzmiał jak krzyk zranionego ptaka.

Chciałam podbiec i spytać, co ją boli, ale patrzyłam tylko przez szparę na styku dwóch części kotary, rozumiejąc, że nie bez powodu okno zostało wcześniej zasłonięte, a klucz w drzwiach przekręcony. To, że widzę mamę w takim stanie, zraniłoby ją jeszcze bardziej. Królowa, tak piękna i dumna, spokojna i niedostępna jak szczyty Gór Modrych, klęczała przy leżance i nawet nie potrafiła płakać. Trwała tak tylko w gęstniejącej ciszy, która nie pozwalała mi choćby głębiej oddychać. Cały czas biłam się z myślami, czy nie zdradzić swojej obecności.

– Kruszyna... – usłyszałam nagle i serce zabiło mi mocniej.

Byłam pewna, że matka mnie dostrzegła. Albo wyczuła. Niechybnie od początku wiedziała, że tu jestem. W panice myślałam, jak przeprosić za moje głupie zachowanie, za to krycie się przed jej wzrokiem, i spytać, co mogę dla niej zrobić.

Ale znad żółtozłotej poduszki w pawie i kwiaty wiśni usłyszałam wtedy:

– Czemu Niebiosa pokarały mnie jeszcze tym dzieckiem...?

Wtedy zrozumiałam, że nie powinno mnie być. Tu, za kotarą w saloniku herbacianym, na tym zamku, na tym świecie.

Rozległo się pukanie. Najpierw pojedyncze, po kilku chwilach potrójne. Miarowe jak jakiś mechanizm. Królowa wstała z klęczek, usiadła na szezlongu, poprawiła błękitną poduszkę, wnętrzem dłoni starła z policzków dwie mokre smugi.

– Wzywałaś mnie.

Podeszła do drzwi, przekręciła klucz i powitała gościa słowami:

– Dobrze, że jesteś, Anemonie.

Zadrżałam, jakby lodowaty wiatr wdarł się do wnętrza. Już wtedy bałam się Anemona i wolałabym w ciemnym lesie spotkać ranną lochę niż jego. Ale to nie był jedynie strach. Dygotałam ze złości, z bezsilnej złości, słysząc, jak głos matki wypełnia się nieznanym mi ciepłem. Nigdy nie usłyszałam od niej – i wiedziałam, że nigdy nie usłyszę – takiego „Dobrze, że jesteś".

Z zanadrza wyjęła plik kartek przewiązanych błękitną wstążką.

– Oto listy, o których rozmawialiśmy. Ty je znalazłeś, więc... cóż. Zrobisz z nimi, co zechcesz. – Głos matki był spokojny, niemal radosny, jakby właśnie planowali wspólnie jakiś niewinny żart. Tylko w oczach, zmrużonych jak przy zbyt jasnym słońcu, czaił się ból.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz