Rozdział 18 Mój pierwszy pocałunek. Część III

6 2 6
                                    

W Wieży Północnej oprócz Kurzyślada w zgniłozielonym mundurze, Krotona w lekko przewiązanej szarej tunice i Kątnika całego na czarno zastałyśmy jeszcze postać w płaszczu turkusowym jak jajka składane przez drozda. Wokół unosił się zapach lawendy i rumianku.

– Jak tam szyja?

W głosie Szafirka nie słyszałam kpiny, jedynie lekkie roztargnienie kogoś, kto bardziej czuje, że wypada o coś spytać, niż jest ciekaw odpowiedzi. Ale sama pamięć też się liczyła.

– Dziękuję, nie narzekam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, przemilczałam jednak kluczową informację, bo nie byłam pewna, ile Szafirek wie. – A jak u ciebie?

– Ja też nie narzekam. Twój braciszek bardzo o mnie dba.

Kroton, który zdążył się ze mną przywitać, zajęty był teraz szukaniem jakichś odczynników w jednej z przepastnych szuflad swojej pracowni. Jako dziecko podziwiałam, że jest w nich tyle przegródek i że Kroton zna ich zawartość, choć żadna nie została opatrzona etykietką. Zmieniłam zdanie, gdy już się dowiedziałam, że chodzi o substancje silnie trujące i nie podpisuje się ich ze względów bezpieczeństwa. Kiedy stwierdziłam, że to nieco dziwny sposób rozumowania, bo moim zdaniem lepiej byłoby odpowiednio oznakować potencjalnie niebezpieczne produkty, brat wyjaśnił, że dostęp do nich mają tylko osoby upoważnione. A tym nieupoważnionym, które mogłyby wtargnąć do pracowni, nie należy ułatwiać zadania. Przyznam, że wtedy jego słowa były dla mnie czymś z pogranicza przesadyzmu i aptekarskiego zabobonu – ja na pewno wlałabym mieć wszystko schludnie podpisane! – ale dziś...

Dziś przychodziliśmy z ostrzem posmarowanym trucizną, która mogła odebrać mi życie.

Kurzyślad z wielkim zainteresowaniem przyglądał się rycinom przedstawiającym różne gatunki leczniczych ziół. Nie wątpiłam, że zdążył już zapoznać Krotona z sytuacją. Rysunki były naprawdę imponujące i sama przypatrywałam im się za każdym razem, gdy tu przychodziłam, nieodmiennie odkrywając coś nowego.

Ale czy wzrok Kurzyślada – o ile mogłam to ocenić – nie spoczywał zbyt długo w jednym puncie? Może kapitan nie tyle podziwiał rysunki, co unikał konfrontacji z resztą towarzystwa? Albo, co gorsza, ze mną? Jeśli usłyszał, o czym Konwalia mówiła na schodach, to powinnam zapaść się ze wstydu pod ziemię. Tak właśnie pomyślałam w pierwszym odruchu. A potem stanowczo odsunęłam tę myśl na bok. Naprawdę nie brak mi innych powodów do zmartwień.

Trochę jeszcze zajęło, nim na schodach przebrzmiała stosowna porcja kroków, łomotów, potknięć, parsknięć, przekleństw oraz, rzecz jasna, „Wyżej się już nie dało?!" – i oto Szakłak, Szalej i Piołun stawili się przed nami w pełnej krasie, czyli wymalowani, ale niezbyt ubrani.

Zaniepokoiło mnie jednak coś innego.

– To kto został z Duriankiem? – spytałam.

– Zobaczysz, jak wrócimy. – Szakłak uśmiechnął się.

– Bo potem idziesz z nami do rotundy, prawda? – Piołun wychylił się w moją stronę. – Nie zapomniałaś o naszych lekcjach, co? – I na wszelki wypadek nie omieszkał przypomnieć: – Ty też masz karę, wiesz?

– Wiem, wiem... – odpowiedziałam, co wszyscy wzięli za zgodę, a Szalej nawet powitał okrzykiem radości.

Kroton uśmiechnął się nieporadnie, a Kątnik uniósł dłoń do czoła, jakby rozbolała go głowa.

– Pokażcie to ostrze – zażądał.

Szakłak wręczył mu zabezpieczony pakunek. Kątnik przeniósł zawiniątko na szybę ochraniającą część blatu i ostrożnie rozsupłał chustę. Zmrużył oczy. Pociągnął nosem. Twarz preceptora naszych szczurzych gości nadal wyglądała jak hebanowa maska przedstawiająca odległe, niezainteresowane losem śmiertelnych bóstwo. Ale jego szerokie nozdrza drgnęły. Odwrócił się do stojącego przy nim Krotona.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz