Rozdział 3 Pleonazm i archaizm. Część III

10 1 4
                                    

Pierwsze rozśpiewały się drozdy. Po nich rudziki. Następnie swe gwizdy rozpoczęły czarne kosy z żółtymi dziobami. Zakwilił świergotek, zakukała kukułka, wkrótce też dołączyło do nich dzwonienie pstrokatych sikorek. Żółte wilgi ogłosiły, że w dniu przed końcem świata słońce już dawno by wstało, a czarnogłowe pokrzewki, cytrynowe dzwońce i czerwonolice szczygły – że wspinałoby się po nieboskłonie coraz wyżej. Wreszcie solista trznadel obtrąbił, że mamy już południe.

Przespałam te wszystkie ptasie alarmy, nieco zdziwiona, że nie usłyszałam wśród nich piania kogutów. Ale koguty potonęły. A ja wypływałam na powierzchnię snu jak rozbitek uchwycony deski, która przed sztormem była fragmentem pokładu. Strzelano do nas z armat... Nie, to Kokoryczka jeszcze chrapała. Postanowiłam sama przygotować sobie kąpiel, ale gdy tylko wyślizgnęłam się spod koca, ona również skoczyła na równe nogi.

Prosiłam, żeby się nie fatygowała, bo odkąd nie musieliśmy nosić wody ze studni, ranne ablucje stały się o wiele prostsze. Nie zadziałało. Wysłałam ją więc do kuchni po jakieś śniadanie dla nas obu. Wolałam, żeby nie oglądała moich wczorajszych siniaków. Część z nich zaczęła przybierać nieapetycznie zielonkawy odcień, ale na szczęście nie bolały za bardzo. Nie chciałam martwić Kokoryczki, potrzebowałam też chwili na zebranie myśli. Wyciągnęłam dłonie ku niebu, lecz gdy uświadomiłam sobie, że na jeziorze nie ma już wyspy z katedrą, opuściłam je. Niebiosa są wszędzie, pomyślałam, a jednak tak dojmujące było poczucie, że nie tam, nie tutaj.

W ciepłej wodzie zanurzyłam się z dużo większą przyjemnością niż w myślach dotyczących wczorajszego dnia czy planach na dzisiaj. Czułam, że przed spotkaniem z królową i tak nie ucieknę. Mimo to coś podpowiadało mi, by zaczekać na rozwój wypadków. Wiedziałam, że strach nie jest dobrym doradcą i że z ostatniego siedzenia w wieży nic dobrego nie wynikło. Ale czy byłam pewna, że nie uniknęłam w tamtym czasie jakichś gorszych kłopotów? Może lepiej porozmawiać z Krotonem? Było jednak ryzyko, że zastanę u niego Piołuna albo jego brata, a ta myśl skutecznie ostudziła mój entuzjazm.

Zdawało się, że podczas wieczerzy królowa naprawdę usiłowała coś mi powiedzieć. Dalsze wydarzenia przeszkodziły nam i potem nie szukała już ze mną kontaktu. A jeśli po prostu wiedziała, że jej nieobecność zostanie zbyt szybko zauważona? Schowanie się z Pokrzywą na schodach było dużo prostsze. Zdążyłam wyjść z wanny, naciągnąć na plecy długą lnianą koszulę i prawie przekonać siebie, że im prędzej porozmawiam z Jej Wysokością, tym lepiej, gdy do wieży wróciła Kokoryczka. Z dwiema gruszkami w dłoni i bardzo niewyraźną miną.

– Coś się stało? – zapytałam, przewiązując koszulę chabrową szarfą, aby nie wyglądało, że proszę o audiencję ubrana jak chłopka. Nawet jeśli „jak chłopka" było najwygodniejszym strojem na te upały.

– W połowie drogi spotkałam Psiankę. Właśnie szła do nas. Dała nam te gruszki. Całkiem miło z jej strony, zwłaszcza że nie były najgorsze z tych, które niosła w koszyku. Jeszcze będą z niej elfowie, oczywiście pod warunkiem, że przestanie tyle mleć ozorem, bo doprawdy...

Psiankę, garderobianą Konwalii, łączyło z Kokoryczką jakieś niezrozumiale dla mnie współzawodnictwo, które czasem przechodziło w otwartą niechęć, ale miewało też swoje okresy zawieszenia broni, a nawet szorstkiej komitywy.

– ...choć ja podejrzewam, że rada była, nie musząc już do nas szorować tu, na wieżę, bo w tych wysokich chodakach prędzej by sobie nogi połamała, niż...

Kokoryczka potrafiła urywać zdania w zaskakującym momencie, sygnalizując, że wkrótce podejmie wątek, ten sam albo jakikolwiek inny. Skorzystałam jednak z nadarzającej się okazji i spytałam:

– Psianka chciała przynieść nam gruszki?

– Ona, panienko? Dwadzieścia trzy lata na tym świecie żyję, a takiego cudu nie doczekałam! – Kokoryczka ujęła się pod boki. Odkąd skończyła dwadzieścia dwa lata, a tym samym osiągnęła Pierwszą Dorosłość, lubiła podkreślać swój wiek i idące z nim w parze życiowe doświadczenie. Nie mogłam zaprzeczyć – była starsza i wiedziała dużo więcej niż ja o tym, co się dzieje w zamku. – Mówię jedynie, że spotkałam ją w drodze i że kazała mi zanieść nowiny od królowej, bo ona bardzo się spieszy z powrotem. Hola, hola, powiedziałam, a to nie z tymi nowinami cię wysłano? Więc sama sobie zanoś, panienka kona z głodu, a i sama chętnie coś skubnę, wysłano mnie do kuchni po śniadanie, ja bez śniadania nie wrócę. Wtedy zaczęła mi wpychać te gruszki, że niby ja sobie zjem, a panienka jest pilnie wzywana do królowej i na pewno dostanie tam godziwą strawę i takie tam. Dwie mizerne gruszki, aż nie wiem, komu je proponować, bo doprawdy wstyd...

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz