Rozdział 24 Nad kawą i rozlanym mlekiem. Część I

54 5 25
                                    


Naiwność ma różne oblicza. Czasem jest to niewinna twarzyczka dziecka, które jeszcze nie wie, że nie wszystko na tym świecie będzie przyjazne i jadalne. Innym razem zmarszczone czoło przekupnia powtarzającego ze świętym oburzeniem zasłyszane na rynku plotki, w których prawdy jest tyle, ile łososia w sałatce z łososia podawanej w oberży „Na Bezrybiu". Niekiedy naiwność ma rozmarzony wzrok zakochanego, który na swoją sympatię patrzy przez różową mgiełkę i nawet jej koszarowe dowcipy uważa za „absolutnie przeurocze". To głupie, ale na swój sposób sympatyczne.

Bywa jednak i taka gorzka naiwność, która ze skwaszoną miną podejmuje jakieś bezsensowne działanie, wiedząc, że nie przyniesie jej ono żadnej korzyści. Według Oleandra to się nazywa frajerstwo. A ja właśnie zachowywałam się jak frajerka.

Kokoryczka nie chciała tego powiedzieć, ale jej pełen powątpiewania wzrok był aż nazbyt wymowny. Po powrocie z królewskiej narady udałam się do rotundy, by kolejne trzy godziny spędzić wyjaśniając naszym szczurzym gościom tradycję Święta Plonów. Uznałam, że przygotowanie ich na to wydarzenie jest kwestią pilniejszą niż rozbieranie na czynniki pierwsze elfiej garderoby w traktacie czcigodnego Dyptama. A w tyle głowy miałam, że czeka mnie jeszcze wyjaśnianie im zasad nauki na uniwersytecie...

Wróciłam ledwo żywa, wsparta na ramieniu Piołuna, który wyjątkowo postanowił tego nie komentować. Tym razem nawet nie narzekał na wysokość Wieży Północnej, tylko odprowadził mnie pod same drzwi, zapukał, ukłonił się Kokoryczce i zniknął, rzucając przez ramię:

– Ale teraz to weź się wyśpij, dobra?

– Taki mam zamiar... – odpowiedziałam, zakrywając dłonią usta, bo ziewałam tak, jakbym sama mogła połknąć księżyc.

Kiedy jednak Kokoryczka spytała, czy przynieść mi coś na wcześniejszą kolację i przygotować łóżko, odparłam:

– A byłabyś w stanie poprosić Kurzyślada o użyczenie nam dwóch łyżeczek tego czarnego ziarna? Najlepiej już zmielonego? I zalać mi je wrzątkiem?

– Panienko?

Kokoryczka ujęła się pod boki i zmarszczyła nos. Zawsze gdy starała się wyglądać na zagniewaną, była poważnie zaniepokojona. A ja nie wiedziałam, jak ją uspokoić.

– Potem się położę, obiecuję. Ale mam tu jeszcze og... odrobinkę do zrobienia.

Mało nie powiedziałam „ogrom rzeczy do zrobienia". Kokoryczka pokręciła głową jak nad przypalonym sufletem.

– Chodzi o te płaszcze, tak?

Obiecany mi „Pięcioksiąg o zwierzętach" Abelii Wielkiej został przez jej wysokość skonfiskowany jeszcze tego samego dnia, w którym Złotokap i Wawer pojedynkowali się przy Suchej Fontannie. Skoro nie mogłam liczyć, że za pomoc Konwalii otrzymam jakiekolwiek wynagrodzenie, rozsądniej byłoby odmówić dalszej pracy. Ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Może dlatego, że wiwerna wychodziła mi całkiem ładnie i liczyłam po cichu, że jeszcze przed powrotem braci podejdę do Lazurowego Ula i pochwalę się Żabiemu Oczku moim dziełem? Może dlatego, że lubiłam czuć się potrzebna? A nie lubiłam zostawiać rozpoczętej pracy, zwłaszcza odkąd usłyszałam, jak Szakłak oskarża elfów o słomiany zapał? Więc próbowałam mu, Konwalii i sobie coś udowodnić?

Ale co?

Że elfowie nie są tacy? Czy że ja nie jestem taka jak inni elfowie?

Może pochylałam się teraz nad rozłożonym jedwabiem z pędzelkiem w dłoni tylko dlatego, że było mi Konwalii po prostu żal?

Albo dlatego, że jestem frajerką, pomyślałam z nagłą złością. Nie wiem, skąd Oleander brał takie nieeleganckie słowa, ale to akurat pasowało jak ulał.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz