Rozdział 14 Brama Bosa. Część I

45 8 9
                                    


– No doprawdy, panienko! Dłużej się nie dało? A mówiłem panience, że ja nie mam całego dnia i nawet jej wysokość zgodziła się mnie puścić do...

Pan Lulek stał w rozkroku, podparty pod boki, stroszył wąsa i zaczynał zgłaszać pretensje.

– ...domu...?

A potem spojrzał na mnie i urwał wyraźnie zakłopotany.

– Panienko? Coś się panience stało?

Pokręciłam głową, ale zaraz też wskazałam na zawiniątko w chuście, które trzymał Piołun.

– Gruszka...

Dalsze słowa nie przeszły mi przez gardło. Wiedziałam, że lepiej nie zdradzać panu Lulkowi, jaki był udział Piołuna w całym tym zajściu. Dopiero zaczęliśmy pokonywać niechęć mojego ochroniarza do szczurów i nie chciałam, by resentymenty odżyły. Ale nie umiałam powiedzieć nawet tego, że Gruszka odeszła. Nie potrafiłam w to uwierzyć.

Zdawałam sobie sprawę, że dopiero co zakończyła się trwająca dwadzieścia siedem lat wojna i że w jej czasie wielu elfów, zwłaszcza na północy kraju, traciło całe rodziny. Płacz nad gołębiem pocztowym wydawał mi się naiwny, przesadzony, niepoważny. Płakałam więc i wstydziłam się tego, że płaczę, a spanikowany pan Lulek próbował objąć mnie ramieniem (choć chyba nie wiedział, czy wypada) i pogłaskać po głowie.

– Przykra sprawa, panienko, bardzo przykra...

Piołun stał ze wzrokiem wbitym w ziemię.

– Gruszka, tak... No trochę już była z nami, prawda?

– Z... z dziesięć lat... – odpowiedziałam, pociągając nosem.

Piołun zaczął nerwowo grzebać po kieszeniach jedną ręką. Ale to pan pierwszy Lulek podał mi swoją chusteczkę w czerwoną kratę, trochę przybrudzoną jakimś smarem.

– Dziesięć lat to ładny wiek dla gołębia, prawda? Na wolności żyją jakieś trzy, cztery, nie dłużej... Ale zawsze szkoda, to fakt. Zawsze jest za szybko...

Westchnął głęboko.

– To co robimy, panienko? Może wezmę jakąś łopatę i... tego... narwiemy jej kwiatków...?

Pomyślałam o tych błękitnych kobiercach, które pokrywały znaczną część mniejszego dziedzińca. Gruszka bardziej kojarzyła mi się z białymi stokrotkami o złotym sercu. Ale nie dlatego pokręciłam głową.

– Mówił pan, że się panu spieszy...

– A... bo Mirabelka... moja córcia, znaczy... miała zaprosić na podwieczorek koleżanki i prosiła, żebym pokazał im kalejdoskop, który zrobiłem... Takie tam głupie szkiełka, ale dla dzieci to zawsze rozrywka... A, i jeszcze chciały, żeby im opowiedzieć bajkę o zajęczycy, która przygarnęła gąsienicę, pewnie zna panienka, taki klasyk...

Piołun nadsłuchiwał. Od czasu do czasu kiwał głową. Miał młodsze rodzeństwo, więc chyba potrafił to sobie wyobrazić. Pułkownik Wisteria mówiła o zaginionych córkach Tojada Mordownika. Jeśli to byłaby prawda, Piołun miałby jeszcze siostry... Może martwi się o nie?

– Ale... ale to dopiero wieczorem, panienko – uspokoił pan Lulek. – Teraz jestem na służbie, a służba nie drużba! – Wyprostował się i zasalutował. – To znaczy... Zakopmy tę biedaczkę i chodźmy do rotundy, ewentualnie poproszę panienkę, żeby trochę skrócić lekcję, a w najgorszym wypadku odrobinę się spóźnię, niemniej...

Lecz ja już podjęłam decyzję.

– Proszę niczym się nie martwić i wracać do domu – poleciłam. – Przecież jestem z Piołunem, on zaprowadzi mnie do rotundy. A potem może odprowadzić, prawda?

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz