Rozdział 21 Kostka i ząb. Część I

59 6 13
                                    

Już po kilkunastu metrach moja krew zaczynała krążyć szybciej, po kilkudziesięciu każdy centymetr ciała wypełniało znajome ciepło, po kilkuset zaczynałam łapczywie łykać powietrze. Potem zasychało mi w ustach, serce łomotało jakoś dziwnie wysoko, pod językiem czułam kwaskowy smak krwi, koszula kleiła się do pleców, nogi plątały, przed oczami skakały czarne plamki i po kilku kilometrach leżałam jak długa w trawie.

Trawa była zimna, mokra od rosy.

A Szalej zatrzymywał się, zawracał, podbiegał do mnie i klękał obok. Pytał, czy nic mi nie jest („Chyba nie."), czy mogę wstać („Chyba nie."), a może za chwilkę? („Chyba tak...") i czy nie chcę napić się wody („Poproszę."). Wtedy podawał mi moją manierkę, którą trzymał w przewieszonej przez ramię i plecy torbie razem ze swoją – i wieloma innymi mniej lub bardziej praktycznymi szpargałami, na przykład grzybami, które wypatrzył w trawie, fajnymi patykami i pierwszymi kasztanami.

– Ostrożnie, bo znowu się zakrztusisz. Klepnąć cię? Ręce w górę! Oj, za mocno? Ale już dobrze?

Starałam się rozmasować łydki. Bolały, jakbym znowu wpadła w jeżyny, chociaż zwykle decydowaliśmy się na trasę wzdłuż jeziora. Najpierw Szalej chciał, żebyśmy biegali boso po piasku – bo jest go dość dużo i stawia opór, więc wymaga dodatkowego wysiłku. Jednak w miejscu, które wybrał i które przedstawił mi jako „ich ulubione", od razu zapadłam się po kostki. Nie tylko bieg, ale nawet zwykłe chodzenie sprawiało mi okropną trudność. Pociemniały od wilgoci piasek był dużo cięższy niż zwykle. Dobrze, że nie zabraliśmy wtedy ze sobą ani Piołuna, ani Pokrzywy, bo chyba umarłabym ze wstydu.

Podczas narady u Krotona próbowaliśmy ustalić, co możemy zrobić dla zwiększenia naszego bezpieczeństwa. Szakłak zaoferował, że nauczy nas kontrolowania praksy i „kilku przydatnych sztuczek".

– Tylko pamiętaj – burknął Piołun – że mała ma to przeżyć.

– Słucham? – Zmarszczyłam brwi. Nie byłam pewna, czy on właśnie stanął w mojej obronie, czy próbował mnie obrazić.

– Nie chodzi tylko o to, żeby jej skrytobójcy nie zabili – ciągnął Piołun znudzonym głosem. – Jak ci padnie na treningu, to też się nie liczy.

Pokrzywa łypała na obu ponuro, odgarniając w tył spadające na oczy kosmyki włosów. Szakłak śmiał się jak z najlepszego żartu, opierając dłonie na blacie zasłanym suszonymi właśnie ziołami. A ja... ja przypomniałam sobie, w jakim stanie Szalej pojawił się w sypialni królewny Konwalii, gdy wracał z ich wspólnego treningu. I zaczynałam dochodzić do wniosku, że zastrzeżenia Piołuna nie są wcale takie bezzasadne.

– Ona nie ma za grosz kondycji – dorzucił.

Chciałam już spytać Srebrnego Wilka, od kiedy jest takim wybitnym znawcą tematu. Ale przypomniałam sobie, jak biegłam z nim za rękę przez zielony szpaler główną aleją nekropolii. No tak... Na ćwiczeniach praktycznych podczas roku akademickiego też nie radziłam sobie najlepiej, więc kłócenie się dla zasady nie miało najmniejszego sensu. Tylko uszy piekły mnie ze wstydu, że Kroton, Pokrzywa i Konwalia muszą wysłuchiwać tych uwag razem ze mną.

– Przetestujemy to i owo powolutku, na spokojnie – powiedział Szakłak głosem, od którego dostawałam gęsiej skórki. A chyba chciał zabrzmieć uspokajająco. – Może urządzimy sobie wyścig wokół jeziora?

To wciąż nie brzmiało jak „powolutku, na spokojnie". Niecałe pół roku temu postanowiłam przespacerować się wzdłuż brzegu Oka Niebios, bo słyszałam, że w zaroślach tataraku na południu można obserwować siwe czaple i trzcinniczki. Ta wycieczka zajęła mi pół dnia, a i tak tylko dlatego, że zawróciłam już w połowie drogi. Kolejny miesiąc leczyłam bąble na stopach.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz