Rozdział 1 Dwa tygodnie po końcu świata. Część II

33 5 23
                                    

Ciemność ustępowała perłowej szarości gdzieś w dali rozświetlonej prostą lampą do czytania. Zapach nafty i konopnego knota rozpoznałam prędzej niż znajome mury obserwatorium. Leżałam bezwładnie na sienniku wyłożonym cielęcymi skórami i przykryta kocem. Ból wrócił, ale nie od razu. Przybrał na sile, gdy próbowałam odwrócić głowę w bok. Tylko próbowałam, bo była ona unieruchomiona dwoma jaśkami przewiązanymi chyba jakąś szarfą. Westchnęłam głęboko, wciągając w nozdrza zapach kurzu i łabędziego pierza.

Skoro lampa jest zapalona, to pewnie zaraz wróci Kroton i wszystko mi wyjaśni. Byłam ciekawa, co się stało z wilczurem. Ale może nie to mnie powinno interesować. Usiłowałam zebrać w policzkach trochę więcej śliny i przełknąć. Zabolało, choć nie tak mocno. Więc pewnie struny głosowe też był całe. Postanowiłam sprawdzić.

– Bra... bracie? – raczej wyszeptałam, niż zawołałam. Mój własny głos wydawał mi się dziwnie obcy w tym smutnym składowisku, które bardziej przypominało opuszczoną stajnię niż zaplecze obserwatorium astronomicznego. Te wszystkie mapy nieba porozkładane na stole, te lunety ze skomplikowanym systemem szlifowanych szkieł stały się z dnia na dzień zupełnie bezużyteczne. Teleskop stojący jedną kondygnację nad nami pozwalał dokładnie widzieć kratery Księżyca – a teraz nie było już Księżyca i jego kraterów.

Dostrzegłam ruch. Dopiero teraz zrozumiałam, że ktoś siedzi przy stole. Zajął krzesło jak najdalej od lampy i może przez ten kontrast z obszarem światła miejsce to wydawało mi się spowite nieprzeniknionym mrokiem. Ledwo rozpoznawałam kontury ksiąg porozkładanych na blacie, rulonów z mapami i kałamarza. Nie przypuszczałam, że w pomieszczeniu jest ktokolwiek poza mną.

Był. Wstał i powoli zmierzał w moją stronę. Nie był to jednak Kroton. Włosy miał ciemniejsze od naszych, w kolorze wilgotnego piasku, i znacznie dłuższe, a cerę, o ile mogłam ocenić w tych warunkach, bledszą. Bledszą nie tylko od skóry Krotona, ale większości znanych mi elfów. Poruszał się niepewnie, w dodatku chyba lekko utykał, nie umiałam też ocenić jego wzrostu, bo szedł jakby przygarbiony. Byłam już całkowicie pewna, że nigdy wcześniej nie widziałam go na zamku.

– Z kim mam... przyjemność? – zapytałam.

– Przy... jemność? – powtórzył za mną cicho, przystając w pół kroku. – To chyba nie było... przyjemne?

Mówił dość wyraźnie, choć mocno zaciągając. Sądząc po akcencie, mógł pochodzić z którejś z nadmorskich prowincji leżących przy Ostatniej Granicy, terenów najbiedniejszych i najokrutniej doświadczonych wojną. Dobre Niebiosa, możliwe, że przeżył nawet rzeź Rubieży, pomyślałam, choć ta tragedia miała miejsce długo przed moimi narodzinami, a chłopak zdawał się niewiele starszy ode mnie – albo nawet w moim wieku. Tak czy owak, był nietutejszy i na co dzień nie posługiwał się dworskim językiem. Czyżby jeden z tych uciekinierów, którzy tuż przed Bitwą Końca Świata szukali schronienia w stolicy, nim ostatecznie zamknięto siódmą bramę w murach miasta?

Wciąż patrzył na mnie wyczekująco. Próbowałam pokręcić głową, ale tylko syknęłam z bólu. Uśmiechnął się półgębkiem – może ze współczuciem, może z politowaniem.

– Chciałam zapytać o pańską godność...– wyjaśniłam.

– Godność? – powtórzył nieco pewniej. Prawdopodobnie rozpoznał słowo, ale nie potrafił umiejscowić go w kontekście. To była moja wina – im bardziej się niepokoiłam, tym większej liczby skomplikowanych formułek używałam. W królewskich komnatach sprawdzało się to całkiem nieźle. Ale tutaj? Przeklinałam własną głupotę. Ten elf mógł doświadczyć jakiejś niewyobrażalnej tragedii, skoro przybył do nas z tak daleka. Przecież nie chciałam upokorzyć go, dając do zrozumienia, że jest prowincjuszem.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz