Na Wieżę Południową wspinaliśmy się w całkowitym milczeniu i niemal na paluszkach. Co prawda pilnowanie samego budynku – czy tym bardziej mnie – nie leżało w kompetencjach Kurzyślada, ale ten najmłodszym kapitanem żandarmerii nie został przecież za wykonywanie jedynie absolutnego minimum. I mógł się pojawić w każdej chwili. Naprawdę ulżyło mi, gdy na wysokości komnaty królewny Konwalii usłyszeliśmy podniesiony głos mojej siostry i jakieś... hm... najpewniej bardzo logiczne, wypowiadane chłodnym tonem argumenty, które nie mogły się przedrzeć przez te wszystkie piski, wrzaski i złorzeczenia. Nie żeby cieszyły mnie niesnaski między nimi, ale dobrze, że byli zajęci sobą.
– Czyli u was „łełełe" jest rodzinne? – spytał szeptem Piołun, gdy tylko znaleźliśmy się piętro nad nimi.
– Ciii...
– Ty też robisz „łełełe"?
– Proszę, bądź cicho, inaczej się przekonasz.
Nie wyobrażałam sobie, bym miała kiedykolwiek i komukolwiek urządzać takie karczemne awantury, ale w ciągu ostatniego miesiąca zdarzyło się zbyt wiele z rzeczy, które nawet mi się nie śniły. To dowodziło jedynie, że prawdopodobnie mam jednak dość ubogą wyobraźnię.
Zastukałam do sypialni Kokoryczki.
– Już wróciłaś, panienko...?
Dawałam jej znaki, żeby była cicho, ale obecność mojego towarzysza zrobiła swoje. Iskierki ciekawości rozpaliły oczy Kokoryczki zielonym płomieniem, piegowate policzki nabrały rumieńców, a usta rozchyliły się w zdecydowanie zbyt głośnym „Ooo?".
Piołun wodził wzrokiem po schludnie urządzonej izbie, która od mojej różniła się tylko nieznacznie. Nie zobaczył dodatkowego stołu do pisania, regał na książki zastąpiła długa półka, było też sporo kwitnących kwiatów w donicach, które Kokoryczka sama lepiła i wypalała w pracowni swojego wujka garncarza. Niektóre miały wypukłe zdobienia, inne zostały przewiązane kraciastym materiałem zebranym w kokardy. W końcu Piołun zatrzymał wzrok na półmetrowej magnolii. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, jakby chciał policzyć każdy listek i najwyraźniej robił wszystko, by nie patrzeć na moją garderobianą. Pewnie obecność innych elfów nadal go peszyła.
– Jest taka sprawa...– zaczęłam niezgrabnie. – Gruszka... nie żyje.
– Och...
To byłe ciche „och" pełne współczucia.
– Dlatego musimy iść do Lazurowego Ula. Przekazać liścik. A raczej wszystko to, o czym Żabie Oczko powinna wiedzieć. – Kokoryczka słuchała, potakując. – Pójdziesz teraz do Pokrzywy i...
– Czy to twoja niewolna? – Piołun podniósł nagle głowę i spytał z niepokojącą powagą. Widziałam, jak jego pięści się zaciskają.
– Skądże! – krzyknęłam, zapominając, jak bardzo zależy nam na ciszy i dyskrecji. Byłam przerażona. Nie, nie samą tą absurdalną interpretacją, która przecież można było natychmiast obalić, obrócić w żart i puścić w niepamięć. I nie dlatego, że Kokoryczce mogła ona sprawić przykrość, bo choć oczywiście tego nie chciałam, wiedziałam też, że moja garderobiana raczej się pośmieje z dziwnych szczurzych pomysłów niż obrazi na Piołuna czy na mnie. Ale... Nagła myśl, że przeze mnie Piołun mogły skrzywdzić również ją, zmroziła mi krew w żyłach. – Kokoryczka jest... jest...
Nie wiedziałam, jak ubrać to w słowa. Nie była dwórką z prawdziwego zdarzenia, bo nie miała tytułu, a ja... cóż, też za królewnę z prawdziwego zdarzenia nie mogłam uchodzić. Nie była moją służką, bo ostatecznie odpowiadała przed królową, nie przede mną. Niby pełniła podobną rolę, pomagając mi w codziennych sprawach, często nawet wyręczając mnie w niektórych mozolnych obowiązkach i uparcie tytułując panienką. Ale wychowywałyśmy się razem, rozmawiałyśmy niemal o wszystkim, znałam piosenki jej ulubionych trubadurek i imiona wszystkich kawalerów, z którymi się spotykała... I za nic na świecie nie mogłam pozwolić, by stało się jej coś złego.
CZYTASZ
Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionów
FantasyZło zostaje pokonane - dzięki Niebiosom i zgodnie z planem. Po wielu latach walki z okrutnym plemieniem szczurów królestwo elfów może wreszcie cieszyć się zasłużonym (s)pokojem. Albo i nie. Po drodze nastąpił bowiem koniec świata, a ich król obiecał...