Rozdział 18 Mój pierwszy pocałunek. Część I

50 8 9
                                    

– Wyjaśnij mi to na spokojnie, myszko – powiedział Szakłak, uśmiechając się szeroko, choć jeszcze nie odsłaniając trójkątnych kłów. – Ale tak, żebym zrozumiał.

Głos mi drżał jeszcze bardziej niż kolana, wiedziałam jednak, że od mojej reakcji zależy cudze życie, dlatego ze wszystkich sil próbowałam opanować nerwy i nadać moim słowom jak najwięcej stanowczości.

– P-po pierwsze, to on nam pomógł. Po drugie, n-nie wyrządził mi krzywdy. A p-po trzecie, spieszymy się, w-więc... więc nie rób wi... wi... widowiska!

– No dobra – powiedział Szakłak jakby z lekkim zawodem. Rozluźnił uchwyt dłoni i Kurzyślad padł na brukowaną uliczkę, krztusząc się , charcząc i próbując złapać oddech. Na szyi miał sine ślady palców.

Konwalia pisnęła, ale zaraz zakryła rękami usta, wyrwała się z uścisku Szaleja i przypadła do leżącego. Kurzyślad dawał na migi znak, że wszystko w porządku – tylko że przed chwilą mało nie został uduszony przez jednego z naszych gości.

Jak do tego doszło? Kilka sekund wcześniej kapitan żandarmerii położył palec wskazujący na moich ustach, żebym była cicho, i zapowiedział, że sam ma do nas kilka pytań, co w sytuacji naszej nocnej eskapady wydawało się całkiem uzasadnione, nawet jeśli brzmiało nieco złowróżbnie. Ale dlaczego Szakłak wpadł między nas, chwycił go za gardło i jedną ręką uniósł metr nad ziemię – tego już zrozumieć nie mogłam.

Stałam jak skamieniała, resztkami świadomości rejestrując, że Szalej chwyta Konwalię pod ramiona i odciąga od Szakłaka, by ten zupełnym przypadkiem nie odepchnął jej z taką siłą, która mogłaby moją siostrę pozbawić przytomności. A nawet gorzej, gdyby Konwalia uderzyła głową o bruk. Widziałam, jak Pokrzywa zawraca – była kilka kroków przed nami – z syczącym „Czyś ty oszalał?!". I jak Szakłak odsuwa ją druga ręką, równie stanowczo, co delikatnie, patrząc tylko na mnie.

– Twoja decyzja, myszko – powiedział.

A ja czułam, jak nogi uginają się pode mną, jak zasycha mi w ustach. Nie mogę zrobić ani kroku w ich stronę. Nie mogę wydobyć z siebie głosu. Znów nie wiem, co się dzieje. Kręcę tylko przerażona głową, aż wreszcie jakimś cudem mówię:

– P-puść... Puść go...!

Ale gdybym nie wydukała uzasadnienia, nie wiem, czy Szakłak posłuchałby mojego rozkazu. Opowiadano mi już, co potrafi, i nie wątpiłam, że gdyby chciał naprawdę zabić Kurzyślada, zrobiłby to u ułamku sekundy. Więc czemu miała służyć ta demonstracja siły? I to wobec elfa, który – jeśli dobrze zrozumiałam – okazał nam tyle życzliwości wbrew sobie i swoim zasadom? Przecież to nie Konwalia dysponowała kluczami do podziemnego przejścia... Czemu Szakłak znowu wszystko psuł?

Teraz Kurzyślad podnosił się ostrożnie, odmawiając jednak przyjęcia pomocy od Konwalii. Najpierw usiadł i przez moment jeszcze masował szyję dłonią, następnie wstał i zrobił krok, a potem drugi, w stronę Szakłaka.

Ale Pokrzywa go wyprzedziła.

– Czy ty do reszty zdurniałeś?!

– Sama widziałaś. – Szakłak zmierzył Kurzyślada nienawistnym spojrzeniem.

– Co niby miałam widzieć?!

– Nigdy więcej tak nie rób, proszę – powiedziałam. – Przecież on...

– Królewno, za pozwoleniem... – Za plecami usłyszałam głos kapitana żandarmerii. I jakiś ruch. Spodziewałam się, że położy rękę na moim ramieniu czy coś podobnego, a potem spojrzałam na Szakłaka. Wiedziałam, że Kurzyślad cofnął dłoń, wiedziałam też, czemu to zrobił. – Dziękuję za interwencję, ale nie mamy całej nocy. Wracajmy do Wieży Południowej. Najciszej, jak się da.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz