Rozdział 27 Historia o dwóch spóźnialskich. Część I

47 5 1
                                    


– Tylko uprzedzam panienki. To nie będzie nic fascynującego. Żadne pojedynki, dalekie wyprawy, smoki czy lwy pożerające elfów, ot, zwyczajna rodzinna historia...

Pan Lulek podnosił ręce i kręcił głową, jakby nadal oczekiwał, że zrezygnujemy ze słuchania go. A przecież wiedział, że chcemy posłuchać. I my wiedziałyśmy, że chce opowiedzieć nam tę „zwyczajną rodzinną historię".

– Na pewno kojarzą panienki, bo jest to rzecz powszechnie znana, że mam w wojsku brata, starszego brata imieniem Bez Czarny... Czarny, bo tak jak naszej świętej pamięci tatko, miał czarne włosy... Ja zresztą też, czego może nie widać, bo posiwiały tu i ówdzie...

Zaprotestowałyśmy nie tylko z grzeczności. Mimo wszystko Pan Lulek pozostawał elfem w sile wieku i daleko mu było do srebrnej starości. Pomyślałam, że miał pewnie na głowie mniej zmartwień niż nasz ojciec król, dźwigający na skroniach ciężar korony... Ale może jasne włosy po prostu wcześniej nabierają tego szlachetnego koloru?

– Więc nasz tatko zwał się Ciemiężyk Czarny, ja jestem Lulek Czarny, brat jest Bez Czarny, pewnie się to imię panienkom obiło o uszy?

Pokiwałyśmy. Pan Lulek zapewne pamiętał, że Pokrzywa walczyła w armii przez ostatnie pół roku. Ale mógł nie wiedzieć, że jego brat jest zwierzchnikiem kapitan Poisencji, pod którą służyła... a także, że prowadził wcześniej zajęcia na akademii... Wolałyśmy jednak nie przerywać jego opowiadania takimi drobiazgami. Zwłaszcza że relacje między rodzeństwem bywają skomplikowane. My akurat dobrze o tym wiedziałyśmy.

– Ja po tatku odziedziczyłem tylko te włosy i zamiłowanie do wątróbki, ale Bez to po prostu była skóra zdarta z niego. Wysoki, barczysty, zawsze taki poważny, że bez kija nie podchodź... ale chyba nie powinienem tak mówić... Tatko prowadził warsztat, trochę strugał, trochę naprawiał, była z niego taka złota rączka, starczył i za kowala, i za snycerza... Ale jak się przeprowadziliśmy do stolicy, cóż, okazało się, że lepiej mieć w ręku konkretny fach, więc biedowaliśmy trochę, zanim się interes rozkręcił...

Ojciec tęsknił do rodzinnej wsi, jednak wracać wstyd...

Z brata miał dużo pożytku, ten to przyniósł, podał, zrobił, a wszystko chwytał w lot. Ja byłem mały zgrywus i urwipołeć, choć pewnie trudno panienkom uwierzyć. Jasne, po swojemu też się przecież starałem... Ale w nocy siedzieć nad złamanym dyszlem czy wygiętą broną tobym nie potrafił, ciągnęło mnie na miasto i do kolegów, z którymi grałem w kulki... A tatko i brat też mnie z warsztatu wypraszali, zostaw, nie rusz, popsujesz, my to zrobimy szybciej i lepiej...

Mogłam zgadnąć, w jakim kierunku zmierza ta historia. I współczułam panu Lulkowi z całego serca. Nie wymagało to ode mnie wielkiej empatii, jedynie nie najgorszej pamięci.

– A potem tatko zwąchał się z takim kupcem z Południa, psia jego jucha, za przeproszeniem, i ten mu część zapłaty przynosił w trunkach, że niby tatko może je sobie w stolicy z zyskiem odsprzedać. Ale na to trzeba specjalnych pozwoleń, uprawnień, nie szło tego załatwić... A tatko coraz częściej schodził do piwniczki i wracał, śpiewając rzewnie o starych topolach albo tłukąc wszystko i wszystkich i, mówiąc w skrócie, nie można już było na nim za bardzo polegać. Aż w końcu zapił się, biedaczyna, na śmierć.

Nasza matuchna ze zmartwień osiwiała, choć po prawdzie, to łezki nie uroniła na jego grobie, taki to był tyran i despota, niestety. Brat pracował za dwóch, ja też się starałem, jak mogłem, a byliśmy jeszcze niedorostkami. W ten czas matuchna zatrudniła się jako pomoc u akuszerki i tam poznała jej córkę, młodziutką jeszcze Lebiodkę. Z niej to dopiero było ziółko! Wygadana, obrotna, zawzięta, serdeczna, włos kasztanowy, pierś pełna... za przeproszeniem panienek, ale ja o swojej przyszłej najmileńszej małżonce mówię, nie o obcym babsku, więc wiem!

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz