Rozdział 12 Lwie paszcze. Część II

7 1 4
                                    

Na dół wróciłam z nowym opatrunkiem, również pachnącym maścią z żyworódki, rumianku i nagietka. Pan Lulek aż zmarszczył nos. Nie był to brzydki zapach, tylko bardzo intensywny.

– Brat sprawdza teraz taką nową miksturę ziołową – powiedziałam jakby na swoje usprawiedliwienie i opuszkami palców dotknęłam świeżego bandaża. – Ponoć może zdziałać prawdziwe cuda...

– Źle się panienka czuje? – Pan Lulek patrzył na mnie z prawdziwym przejęciem. Miałam wrażenie, że nawet wąsy mu oklapły.

– Bywało lepiej – odpowiedziałam. – I bywało gorzej.

– Bo tak zbladła panienka... i w ogóle...

Czyli naprawdę musiałam wyglądać niewyraźnie. Starałam się więc zmusić swoje usta do uśmiechu, a nogi – do jak najszybszego ruchu. Byłam skołowana, wystraszona, zmęczona i właśnie do mnie docierało, że od śniadania nic nie jadłam. Wystrzeliłam więc w stronę Wieży Południowej, jakby goniła mnie wataha wilków. Ale to ja byłam głodna jak wilk. Nie wątpiłam, że ten argument przemówi do pana Lulka.

– Głodna? Nie dostała panienka obiadu? No to zasuwamy! Biegiem!

Biegiem bym tego nie nazwała, ale dotarliśmy Wieży Południowej naprawdę szybko. A po drodze zahaczyliśmy jeszcze o pałacową kuchnię, by wyprosić od pani Hortensji solidny kosz wiktuałów. Pan Lulek szczególnie ucieszył się na widok golonki i spytał nawet, czy nie będzie mi przeszkadzało, jeśli „napocznie". Ja napoczęłam rogala z makiem. Ten nasz trucht faktycznie tylko zaostrzał apetyt.

Chwilę pogawędziliśmy („Widzę, że panience lepiej. Niebiosom dzięki! Ale na pewno nie chce panienka goloneczki?"), wymieniliśmy ukłony i życzyliśmy sobie dobrej nocy. Nawet jeśli do nocy było jeszcze daleko. I nie zapowiadała się ona taka dobra.

Kokoryczka zajrzała sprawdzić, czy niczego mi nie brakuje. Opowiadała, jak sprzątała z Rabarbarem w Wieży Gołębi. Potem relacjonowała, co nowego usłyszała od Psianki w sprawie balu, który „zdecydowanie wisi w powietrzu", a ja gryzłam się w język, by nie wygadać jej tego, co usłyszałam w sekrecie od Konwalii. Kiedy widziałam jej roziskrzone oczy, robiło mi się przykro, że znowu mam przed nią jakieś niechciane tajemnice. Powrót braci na Święto Plonów. I jeszcze ta szyja...

– Właśnie, jak twoja szyja, panienko?

Mało nie zakrztusiłam się zsiadłym mlekiem, które właśnie popijałam.

– W-wszystko w porządku...

– Na pewno?

– Słowo...

I niby nie kłamałam, ale...

– To jakaś nowa maść? – Kokoryczka pociągnęła nosem.

– Tak, Kroton twierdzi, że działa bardzo szybko...

Tylko że nie mnie będzie dane to ocenić. Z tego, co wywnioskowałam, ten balsam z nagietkiem Kroton przygotował nie dla mnie, a na pewno nie tylko dla mnie. Ale nie widziałam na ciele Szafirka żadnych ran. Inna sprawa, że to ta najstarsza trójka szczurów wybierała stroje, które więcej eksponują, niż zasłaniają. Przypomniałam sobie, że wtedy w sypialni Konwalii Szalej był cały podrapany i poobijany po ich porannym treningu z Szakłakiem. A jednak potem nie zauważyłam u niego żadnych blizn czy strupów. Dobre maniery nie pozwalały mi się przyglądać zbyt natarczywie, ale chyba widziałabym jakieś szramy czy obtarcia...

Zapewniłam, że czuję się dobrze, tylko przydałaby mi się chwila na zebranie myśli. Był to dla Kokoryczki sygnał do odwrotu. Żałowałam, że nie ujęłam tego grzeczniej, ale już myślałam o zaczętym liście do Żabiego Oczka. A moja głowa przypominała jedną z tych fiolek z pracowni Krotona, nad którymi unosiły się duszące kłęby.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz