Rozdział 3 Pleonazm i archaizm. Część II

11 3 1
                                    

– Nic się panience nie stało?!

– Nic – odpowiedziałam machinalnie. Jej niespokojne oczy ślizgały się po mojej twarzy, dłoniach, sukni, jakby szukała świeżych plam krwi. Albo wilczego ogona. – Dziękuję, że po mnie przyszłaś.

Chwyciła mnie za rękę. Tylko lodowata, jeszcze wilgotna skóra jej dłoni zdradzała, jaką walkę musiała ze sobą toczyć, patrząc na nas stojących przy rotundzie. Była dzielniejsza ode mnie. Bo ona miała wybór. Mogła zawrócić, udając, że niczego nie widziała. Dziękowałam Niebiosom, że znów jest przy mnie.

Do mojej komnaty dotarłyśmy w całkowitym milczeniu.

– Zostań – poprosiłam. – Możemy spać razem.

– Boi się panienka?

– Tak.

Może nie powiedziałam całej prawdy. Czułam jednak, że takie uzasadnienie wystarczy – i że obie tego potrzebujemy. Ledwo opłukałyśmy twarze wodą. Dałam Kokoryczce moją nową koszule nocną, wciąż trochę za dużą – jej sięgała daleko przed kostki. Pod pachnącym maciejką kocem było trochę za ciepło, ale cicho i bezpiecznie. Pewnie dlatego naciągnęłyśmy go aż na głowy. Uspokajała mnie bliskość jej oddechu. Byłam pewna, że porozmawiamy rankiem.

– Straszni są, prawda? – zapytała głosem zaskakująco przytomnym, ba, z typową dla siebie werwą.

– Tak, trochę straszni – przyznałam.

– Ale i tacy... wie panienka!

Nie wiedziałam...

– Nooo... – Kokoryczka wierciła się pod kocem jak charcie szczenię w kojcu. – No...

– No...?– spytałam z grzeczności, trochę zbyt senna, by naprawdę dociekać.

– No przystojni, no!!! – I zapiszczała z uciechy, jakby właśnie opowiedziała najlepszy dowcip.

Chyba widziała ich z bardzo daleka.

– Cóż...

– Jaki on jest? – chciała wiedzieć. – Ten wysoki, z którym panienka rozmawiała? Co panience powiedział? Aż się bałam, tak na panienkę patrzył! Nie żebym podglądała czy coś!

Chwilę szukałam słów, które mogły opisać tę dziwną konwersację. Dla bezpieczeństwa Kokoryczki wolałam powiedzieć o wszystkim, co ważne, jednak nie chciałam też jej straszyć. Na niektóre kwestie przyjdzie jeszcze pora. Równocześnie bałam się, że jeśli udzielę zbyt oględnych wyjaśnień, zacznie ciągnąć mnie za język. W myślach formułowałam możliwie najbezpieczniejszą odpowiedź.

Ale nim otworzyłam usta, z poduszek obok dobiegło mnie całkiem głośne pochrapywanie. Ona też sporo się dziś nadenerwowała, pomyślałam z wdzięcznością, choć i pewnym żalem, że nie zasnę, słuchając jej beztroskiego głosu. A potem nawet z zazdrością, bo mimo ciążących powiek do mnie sen nie chciał przyjść.

Piołun jest wilkiem. Ja zostałam wilkołakiem w świecie bez księżyca. Szczury potrafią zmieniać swój kształt. Szakłak uratował mnie przed zagryzieniem. I zaproponował mi małżeństwo.

Ten ostatni wniosek wyciągnęłam chyba jednak nazbyt pochopnie.

Nie chciał, żebym mówiła mu po imieniu. I próbował mnie zastraszyć, używając zwrotów, które w elfickim są zarezerwowane tylko dla poślubionych sobie par. Zrobił to z pełną świadomością. Z okrutnym wyrachowaniem. Abym bała się do niego odezwać. Mówienie sobie po imieniu jest u szczurów zakazane? Ale przy Piołunie nie miał takich oporów. Może więc „Piołun" nie było prawdziwym imieniem jego brata albo on akurat nie miał powodów do obaw przed mocą niecnie wykorzystanego miana? Lub Szakłak tylko nie życzył sobie, bym się z nim spoufalała...? Poszedł więc o krok dalej, udowadniając, że sama poczuję się okropnie, jeśli zaproponuje mi coś równie wyjątkowego i intymnego.

Małżeństwo.

Nie, małżeńską formułę.

„Panie mężu". „Serce mojego serca". Tak, to naprawdę było okropne. I jeszcze szczerzył tę swoją rekinią mordę, bo wiedział, jak bardzo się go boję!

„Mam nadzieję, że to nie on", powiedziała na wieczerzy królewna Konwalia.

„Jeśli sobie ciebie upatrzy...", ostrzegała królowa Bellewalia.

To były kamyczki tworzące trzy różne mozaiki? Czy raczej elementy tej samej układanki? A moja rozgorączkowana wyobraźnia łączyła je tak topornie z tematem, który współgrał z...

...z coraz głośniejszym pochrapywaniem Kokoryczki, jak mniemam. Nie chciałam obwiniać swojej towarzyszki za własne niespokojne serce, ale byłam pewna, że właśnie jej spokojna, pogrążona w śnie obecność jak magnes ściągnęła moje myśli na ścieżki, którymi same zazwyczaj nie podążały. I że te ścieżki prowadzą na manowce. Mój wewnętrzny kompas wyznaczał mi zupełnie inny kierunek.

O wielu sprawach mogłam z Kokoryczką porozmawiać. Ale nie łudziłam się. Wiedziałam, co powie, jeśli zasugeruję, że ukryte intencje Szaklaka to kwestia matrymonialna. Przede wszystkim narobi pisku i ambarasu. Pisku i ambarasu, nie inaczej. A potem zacznie wybierać mi suknię... Nie wiem, czy tak do niej przemówiła narracja o zdjęciu złego czaru, czy pewne walory aparycji naszych gości, niemniej w jej oczach śmiertelni wrogowie naszego narodu zaskakująco Jednak jako najmłodsza córka elfiego króla wiedziałam, że życie to nie bajka.

Życie małżeńskie tym bardziej.

Ale... Jeśli nasz ojciec obiecał Tojadowi Mordownikowi, że przyjmie jego dzieci pod swój dach, to czy Szakłak, Piołun i reszta nie staną się po prostu naszym rodzeństwem?

Nie potrafiłam rozstrzygnąć, która z tych myśli przeraża mnie bardziej. Podjęłam decyzję, by już następnego dnia z rana zapukać do komnat królowej, jednak ten plan również napełnił moje serce zimnym, lepkim szlamem uniemożliwiających ruchy. Wiedziałam, że rozmowa z jej wysokością jest nieunikniona, ale pewnie nawet na szafot pobiegłabym z większym zapałem.

Lepiej napiszę do Żabiego Oczka, postanowiłam, a myśl ta otuliła mnie błogim ciepłem. Wyjaśnię wszystko, co wiem, i czego się domyślam. Zapytam o radę. Nawet jeśli niezaznajomiona z dworskimi realiami Żabie Oczko nie będzie w stanie żadnej mi udzielić, otrzymam coś znacznie cenniejszego – zrozumienie. Tylko jak to wszystko wyjaśnić? W jakie słowa ubrać...? Napiszę tak...

„Ukochana"...

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz