Rozdział 16 Motyl i gwiazda. Część II

6 2 1
                                    

Mijaliśmy właśnie tysiącletni dąb zwany Królem Puszczy. Nawet we dwoje nie objęlibyśmy jego pnia rękami. Przypomniał drzewo, przy którym rozmawiałam w garnizonie z Pokrzywą, zanim nadszedł generał Tęgoskór z towarzyszami. Jednak wobec Króla Puszczy nawet tamten dąb – z dziuplą, w której mógłby się ukryć dorosły elf – wyglądałby na młodziutką sadzonkę. A nie było to jedyne wielowiekowe drzewo w tym lesie. Korony brzóz, olszyn i jesionów tworzyły sklepienie tak gęste, że nawet gdyby słońce wciąż obdarowywało ziemię swoim blaskiem i stało wysoko jak w południe, tu, pod tą zielona powałą, nie byłoby ani cieplej, ani jaśniej.

Delikatny półmrok rozjaśniały zabłąkane świetliki. Lśniły białe skrzydła ciem pokryte srebrzystym pyłkiem i mchy zwane świetlanką albo złotem goblinów, które podobnie jak księżycowy witraż w mroku żarzyły się swoim ukrytym blaskiem.

W tym momencie wierzyłam Piołunowi. Wierzyłam też, że ten świat jest piękny i dobry – i że choć miał się skończyć, zdołamy go ocalić. Miałam graniczące z pewnością poczucie, że nam się uda.

Wtedy Piołun chwycił mnie za rękę, szarpnął i pociągnął za pień wielkiego dębu. Przywarliśmy do chropowatej kory.

I nagle usłyszałam bardzo wyraźne, powiedziane z prawdziwą pasją:

– Zabiję cię.

Rozległ się trzask szyszki rozdeptywanej z całej siły. I ten sam głos:

– Jeśli się dowiem, że ją niepokoisz, również. Gdyby kiedykolwiek przez ciebie choć włos spadł jej głowy – ubiję jak psa. To jest złota dziewczyna. Za dobra dla takich jak ty. Słyszysz?!

Krzewy czeremchy przed nami zaszeleściły. Gdyby nie Piołun, zdążyłabym się roześmiać i zdradzić naszą pozycję.

– Słyszę, że bardzo ja kochasz – odpowiedział przerażająco głęboki głos z zastanawiającą czułością.

– No... no właśnie! Zrozumiałeś?!

– Wszystko zrozumiałem, liszko.

Wzrokiem spytałam Piołuna, co robimy. Nie chciałam ukrywać się dłużej. Ten jednak, dziwnie skupiony, pokręcił głową i nadstawił uszu. Czekał na dalszy rozwój wypadków. Teraz przypomniałam sobie, że on również mówił „ubiję jak psa", gdy zasugerowałam, że ktoś mógłby dokuczać Szafirkowi. A więc pod jakimś względem był nawet podobny do Pokrzywy.

– Gdzie oni są? Przecież powinni już wracać...

– Może minęliśmy się z nimi? – zasugerował Szakłak.

– Nie, wykluczone, spójrz, wokół same chaszcze, jest tylko jedna droga...

– Ale mówiłaś jeszcze o tym skrócie przez rzekę.

– Ja mu dam przez rzekę! – Głos Pokrzywy wchodził w niebezpiecznie wysokie rejestry. – Kruszyna nie umie pływać. Pójdzie na dno jak kamień. Jak mi ten twój wilczy braciszek siostrę utopi, zrobię z niego wilczą skórkę przed kominek...

Teraz żałowałam, że nie zasygnalizowałam wcześniej swojej obecności. Po pierwsze, to była gruba przesada i chociaż nie pływałam tak dobrze jak Pokrzywa, to na pewno lepiej od kamienia. A po drugie, Piołun ryknął śmiechem, więc i tak nas zdekonspirował. Wyszło głupio. I naprawdę nie widziałam w tym porównaniu z kamieniem nic a nic zabawnego.

Nie zważając na moją niepewną minę, Pokrzywa uścisnęła mnie z siłą młodego niedźwiadka, który nie wie, że może swojemu towarzyszowi połamać żebra. Potem próbowała przybrać surowy ton i udzielić mi jak najbardziej poważnej reprymendy na temat zapuszczania się samotnie w las.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz