Rozdział 25 Gadka szmatka o fatałaszkach. Część I

59 5 6
                                    

To trzeba przeżyć, powtarzałam sobie jak ochronne zaklęcie. Tylko przeżyć. Czas mija nieubłagalnie i litościwie. Za dwadzieścia dwie godziny na pewno będzie już po wszystkim. Wróci spokój. Odzyskam wolność. Przynajmniej na najbliższe kilka miesięcy...

Tak właśnie mówiłam sobie przed każdym balem. A w czasie wojny nie wyprawiano ich znowu za wiele. I, jak twierdziła baronowa Robinia, nie mogły się równać z przepychem dworskich tańców za dni jej młodości. „Czyli kiedy Król Popiołów leżał jeszcze w pieluchach", dodawała teatralnym szeptem Konwalia, mieszając różaną herbatę z powidłami. Na szczęście słuch baronowej też nie był już taki, jak kiedyś.

Gorset pił, tren plątał się pod nogami, buty na koturnie wymagały wprawy linoskoczka, od zapachu olejków i pachnideł aż kręciło w nosie, gwar zagłuszał muzykę i nikt nie chciał rozmawiać o żukach. Jeśli szczęście mi sprzyjało, mogłam przesiedzieć na tarasie pół nocy, w świetle księżyca czytając ukryty za wachlarzem „Poradnik przyrodnika" i udając, że właśnie odpoczywam po wspólnych pląsach, ale zaraz wrócę na salę balową. Zwykle jednak królowa zauważała, że nie wracam. Wysyłała więc po mnie dwórkę ze stosowną reprymendą.

Chyba najmilszym przyjęciem, w jakim brałam udział, było to, na którym szanowny Dyptam wychylił nieco za dużo likieru orzechowego i potem pięć godzin opowiadał mi o wydajności pracy wołów czy kosztach tłoczenia oliwy z oliwek. Jego ród pochodził z niewielkiej wioski na południu kraju i miał tam gospodarstwo. Choć temat rozdrabniania obornika nie interesował mnie aż tak, jak się staruszkowi wydawało, byłam mu bardzo wdzięczna, że dzięki niemu nie muszę tańczyć ronda ani udawać, że śmieszą mnie historyjki Złotokapa. Niech to zaświadczy, jak czułam się na innych galach.

Ale byłam elfią księżniczką, nawet jeśli najmłodszą. Nie mogłam ot, tak wymigać się od udziału w przyjęciu. Zwłaszcza tym. Tegoroczne Święto Plonów nie było jedynie kolejnym uciążliwym epizodem, który należy odespać i puścić w niepamięć. Naprawdę miało coś zmienić. Nasi szczurzy goście zostaną przedstawieni najdostojniejszej elfiej arystokracji, najwyższym dostojnikom państwowym i Radzie Rycerskiej. Plan integracji obu królestw będzie podany do wiadomości publicznej. A ja muszę to wszystko przeżyć. Bardzo dosłownie nie dając się zabić.

– Ryzyko jest niewielkie, ale musimy się z nim liczyć – powiedziała jej wysokość.

Wcześniej obawiałam się jedynie śmierci z nudów. Po spotkaniu ze skrytobójcami zmieniłam zdanie.

– Rozmawiałem ze strażą pałacową. Dołożymy wszelkich starań, aby zapewnić wszystkim uczestnikom bezpieczeństwo, wnoszę jednak, by zrezygnować z prezentacji broni paradnej i...

Ku mojemu zaskoczeniu Kurzyślad nie tylko odprowadził mnie do królowej Bellewalii, ale razem z jej przyboczną modyfikował plan rozmieszczenia strażników i kontroli gości.

– To król Popiołów zapraszał swoich stryjów „bez włóczni i mieczy" – weszła mu w słowo pułkownik Wisteria . – Tych, których otruł.

– Więc musimy to odpowiednio uzasadnić – stwierdziła jej wysokość.

Rozglądałam się nieśmiało po ciemno wyłożonej komnacie. Rozłożyste liście paproci sięgały jeszcze drapieżniej przed siebie i dla gości nie było wiele miejsca. Gdy próbowałam przycupnąć na sofie, zauważyłam, że spod odłożonego obok tamborka z haftem wystawał grzbiet książki „Jak być perfekcyjną panią na włościach". Siedząca obok Konwalia chyba też to zauważyła, bo posłała mi porozumiewawcze spojrzenie. A potem wyprostowała się i wbiła wzrok w gobelin przedstawiający spotkanie Fenegryki Walecznej z Makową Panną. Tak było bezpieczniej.

Większość ustaleń została poczyniona w poprzednich dniach, bez naszego udziału, dlatego najwięcej czasu zajęło instruowanie nas, jak mamy zadbać o swoje bezpieczeństwo i nie utrudniać pracy tym strażnikom, którzy wmieszają się w tłum.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz