Rozdział 17 Niepoprawni romantycy. Część I

45 9 15
                                    

Przeciągłe pohukiwanie puszczyka przerwało tę niezręczną ciszę, jaka zapadła między nami w sercu nocnego boru, gdy drżącym głosem przekazałam, że i tak nie zdążymy dotrzeć do zamku na czas.

– To co, prześpimy się tutaj? – zaproponował Piołun, który już udowodnił, że jest w stanie uciąć sobie drzemkę w każdych warunkach.

– Je-jeszcze czego...! – Pokrzywa zerknęła w kierunku, z którego odeszliśmy.

Pod wielkim dębem ziemia była lepka i grząska od krwi tych, którzy czyhali na nasze życie. Jeśli zgodnie z tym, co twierdził Szakłak, żaden skrytobójca nie uciekł, najpewniej nie musieliśmy obawiać się kolejnego ataku. Jednak ta obecność śmierci napełniała mnie trudną do opisania trwogą. A rozczłonkowane ciała mogły znęcić różne leśne drapieżniki... Pokrzywa, choć trochę już zaprawiona w boju, chyba czuła podobnie. Ale najbardziej stanowczo zaprotestował Szakłak. Jego argumenty były nieco inne:

– Wykluczone. Konam z głodu.

Niestety zapasy od Żabiego Oczka już dawno zniknęły w ustach Piołuna, który próbował snem i orzechami nadrobić trudy biegu i przemiany.

– Racja – mruknął do brata. – W końcu ty też się zmieniałeś. I porządnie oberwałeś.

– Tyle co nic. – Szakłak machnął ręką.

– Ładne mi „nic"! – Do dyskusji włączyła się Pokrzywa. – Pół boku miałeś spalone...

– Zaraz spalone. Ale to prawda, tchórze faktycznie używali ognia, chyba myśleli, że poradzi na tę zaporę.

– I cały byłeś poharatany i...

– Liszko, mówiłem ci, że to drobiazg i do wesela się zagoi. Patrz, nie ma nawet szramy...

Szakłak zaczął manewrować przy zapięciu opończy, którą miał zarzuconą na tunikę, ale Pokrzywa natychmiast go powstrzymała.

– Dość już się napatrzyłam!

– To trzeba było nie podglądać, jak się kąpię.

– Wcale nie podglądałam! Tylko myślałam, że straciłeś przytomność, gdy tak nagle dałeś nura pod wodę...

– No to jednak patrzyłaś?

– Nie patrzyłam! Usłyszałam, że coś chlupnęło, i tyle!!!

Zaczynałam rozumieć, że przespałam jakąś większą awanturę (z dużą ilością „łełełe") i choć pewnie to samolubne, byłam wdzięczna swojemu organizmowi, że nie ocknęłam się wcześniej. Zwłaszcza że Piołun zaczął monotonnym głosem opowiadać mi o krzykach napastników rozrywanych na strzępy żywcem. Chyba chciał, abym wiedziała, ile fajnego straciłam.

– Myślałem, że umarłego by obudzili, ale tobie powieka nie drgnęła.

– Bo nie usnęłam, tylko straciłam przytomność – przypomniałam mu. – O ile wiem, utrata przytomności właśnie tak działa.

– Ale kiedy Szakłak złapał dwóch naraz i zderzył ich głowami...

– Bardzo doceniam pomoc twojego brata, naprawdę, ale czy możemy zmienić temat? Jak zemdleję drugi raz, nie pomoże to na tempo wędrówki, zaręczam.

Nie wiem, w kogo czy w co przepoczwarzył się Szakłak. W tym momencie wolałam nie pytać.

Próbowałam oszacować, czy bliżej mamy do stolicy, gdzie będziemy musieli uporać się miejskimi bramami i masą niewygodnych pytań, czy może bardziej opłaca się zawrócić do Żabiego Oczka, która na pewno poratuje nas ciepłymi kocami i pożywną kolacją. Jednak z jakiegoś powodu szczury nie chciały słyszeć o tym drugim rozwiązaniu.

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz