Rozdział 12 Lwie paszcze. Część I

46 8 8
                                    


– Nazywamy je lwimi paszczami, a to ze względu na ich charakterystyczny kształt. Spójrzcie tylko! – powiedziałam, prezentując kilka zerwanych po drodze kwiatów. Szakłak ostrożnie ujął jeden z nich w pazurzaste łapska, Piołun tylko wychylił się w moim kierunku, a Szalej... nie jestem pewna, ale chyba próbował skubnąć liść zębem.

– Jakby co, to nie są jadalne.

Szalej spojrzał z obawą na mnie, a potem na roślinkę w swoich dłoniach. Czy raczej na to, co z tej roślinki zostało.

– Ale trujące też nie – uspokoiłam.

W odpowiedzi usłyszałam westchnienie ulgi. Ława, przy której poprzednio tworzyłam szkice, została zastąpiona niskim okrągłym stolikiem, w okolicach którego siedzieliśmy jedynie na poduszkach. Ja miałam najswobodniejszy dostęp do blatu. Nie uznałam tego rozwiązania za szczyt wygody, ale chłopcy chyba swobodniej czuli się właśnie na podłodze. Poduszki były duże i miękkie, obleczone w nieco szorstki materiał, którego nie umiałam rozpoznać i który fantazyjne, choć całkowicie abstrakcyjne wzory zawdzięczał chyba jedynie technice farbiarskiej. Przyglądałam się z zaciekawieniem tkaninie pokrytej plamami w różnych odcieniach zieleni – z daleka wyglądała jak porośnięta kilkoma rodzajami mchu – a tymczasem Szakłak obracał w pazurach drobny żółty kwiatek na długiej łodyżce.

– Nie chcę być niegrzeczny – powiedział – ale czy ta roślina jest jakoś szczególnie ważna? W waszych wierzeniach, na przykład? Bo w gospodarce nie, jak rozumiem?

– Cóż...

Miał rację, że mnie upomniał. Szalejowi jeszcze niedawno sprawiały trudność takie słowa jak „panna" i „wanna". Uczenie naszych gości skomplikowanego nazewnictwa botanicznego, które nie znajdzie zastosowania w codziennych rozmowach, mijało się z celem. Nie powinnam koncentrować ich uwagi na tym, co interesuje tylko mnie. Moim obowiązkiem jest zadbać, by szczury dogadywały się z elfami. A nawet elfowie nie bajdurzą cały czas o kwiatkach. Chyba jednak nie byłam dobrą nauczycielką.

– To nie jest ważna nazwa – przyznałam od razu. – Raczej taka ciekawostka. Znalazłam je po drodze do was. A akurat rozmawiałam z panem Lulkiem – tu wskazałam na drzwi, za którymi czekał mój ochroniarz – o lwach. Poza tym bardzo lubię te kwiaty.

– Więc postaram się zapamiętać – odparł Szakłak.

I nie będę zaprzeczać, zrobiło mi się miło.

– Ja już zapamiętałem. – Piołun zrobił znudzoną minę. Ale pochwalić to się musiał...

– Smakują ci? – Szalej wysunął język, demonstrując, jak ocenia walory kulinarne moich biednych roślinek.

Pokręciłam głową i wróciliśmy do wspólnego czytania „Uwag o królestwie i jego obyczajach". Szło jak po grudzie. Szanowny Dyptam dbał o piękno elfiego języka, dlatego starał się używać tylu skomplikowanych metafor i tylu nietypowych synonimów, że czasem mnie samej ręce opadały. Tłumaczenie, co to jest „płeć", pojęcie w języku szczurów ponoć niefunkcjonujące, i dlaczego na dodatek w tekście o strojach oznacza cerę albo skórę, już zupełnie mnie przerosło.

– Alabastrowa płeć znaczy, że ma jasną skórę. Koniec, kropka.

– To nie prościej napisać, że ma jasną skórę?– spytał Piołun.

– Widać zdaniem autora tak byłoby nieelegancko...

– Elegancja polega na utrudnianiu sobie i innym życia?

To było naprawdę niegłupie pytanie.

Im dłużej biedziliśmy się nad poetyckimi wygibasami Dyptamowego traktatu, tym więcej wychodziło ciekawych różnic między naszymi językami. Istniała oczywiście również szczurza poezja, jednak z nią chłopcy byli tak oswojeni, że nawet nie zdawali sobie sprawy, ile kłopotu sprawia ona mnie, kiedy nagle użyli jakiejś metafory. Obiecaliśmy sobie jednak, że nad ich księgami też się pochylimy. Tyle że nie przyjechali tu z własną biblioteką. Wiedziałam, że w królewskim księgozbiorze nie ma szczurzych tekstów (albo szanowny Dyptam zadbał, by nie znajdowały się na widoku). Jednak zawsze mogłam liczyć na pomoc Krotona...

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz