Rozdział drugi

11 3 0
                                    

Finlandia, Helsinki, 31 maja 1986 rok

Chłopczyk miał zaledwie miesiąc, a już zaznał uczucia bólu.

Jego gardło płonęło.

Walące serca, puls na szyi, tocząca się w żyłach krew ludzi w jego pobliżu - tylko to do niego docierało. Tylko to potrafił zlokalizować.

Jak prawdziwy drapieżnik czekający na swoją ofiarę.

Tak... Bardzo... Chciało mu się... Pić.

Leżał ledwo przytomny na ziemi. Ktoś z zewnątrz pomyślałby, że ojciec maltretuje swojego trzyletniego syna - bo na tyle lat Fabian już wyglądał. Poparzone od ciągłego uderzania w drzwi dłonie potęgowały tylko jego cierpienie, ale chłopczyk nie miał już sił krzyczeć bądź płakać.

Czuł niemiłosierny ból w zębach. Nie rozumiał, co się dzieje i dlaczego tak się czuje. Pieczenie nigdy nie było tak nieznośne.

Chciał zapomnieć i pobawić się pustymi butelkami, ale one tylko przypominały mu o tym, że od bardzo dawna nie spożywał napoju, jaki ojciec mu przynosił.

Wielu rzeczy nie rozumiał - dlaczego tu jest, czemu tylko tata go odwiedza, a nie inne dzieci, które słyszy w domu, które ciągle się śmieją, które czasem o niego pytają...

Dzieci, których bicie serc wciąż słyszał. Po raz pierwszy od dawna ponownie krzyknął, gdy niespodziewanie kły wysunęły się na zewnątrz, ostre i błyszczące, czekając jedynie na przebicie skóry niewinnego człowieka.

Załkał. Palił się od wewnątrz, skulony na ziemi. Dorosły wampir zrozumiałby, że musi iść na polowanie, ale Fabian, jako dziecko, nie wiedział nic i był całkowicie uzależniony od taty.

Który był dla niego wzorem, mężczyzną, który się nim opiekował. Wiedział, że robi to dla jego dobra.

Ale już miał dość.

Fabian wgryzł się w swoją własną skórę - ból nie był silny, ale sprawił, że łzy stanęły mu w oczach. Zapłakał cicho, gdy jego własna krew dotknęła drżących warg, a następnie języka...

To, co miało okazać się dla niego zbawienne, było jedynie pogorszeniem stanu rzeczy. Krew Fabiana nie smakowała tak dobrze, jak inna. I nie zaspokajała jego pragnienia.

Jeszcze raz krzyknął, tylko głośniej. Leżał tak, spoglądając na sufit i nasłuchując.

Jedne kroki biegającej małej dziewczynki. Kolejny śmiech chłopca i płacz drugiego. Starsza pani, która wykrzykiwała w ich stronę, że Torresowie są strasznie niewychowani...

Torresowie. On też nazywał się Torres. Fabian Torres. A jednak nie siedział razem z innymi dziećmi na dworze, nie biegał, nie skakał, nie krzyczał. Siedział tutaj, zamknięty w pokoju, a od zabawy dzieliły go drzwi, które jedynie robiły mu krzywdę.

Pieczenie znów urosło, ale siły opuściły Fabiana. Po jakimś czasie światło dnia zniknęło na horyzoncie, a dzieci, które jeszcze nie tak dawno się bawiły, wróciły do domu i usiadły do stołu.

Do tego samego domu, w którym on mieszkał.

Dlaczego nie przyjdą mi pomóc? Mógłbym tylko troszeczkę się od nich napić.

Wtedy Fabian usłyszał coś jeszcze. Zaszurało krzesło, a ciężkie kroki skierowały się ku schodom. Nadzieja wzbudziła się w Fabianie, więc podniósł lekko głowę, spoglądając na drzwi. Kroki się zbliżały, woń stawała się coraz to silniejsza, podobnie jak pragnienie...

Pragnienie zostania uwolnionych od piekła, w jakim się znalazł.

Odgłos przekręcanego klucza sprawił, że siły mu wróciły. Powoli wstał, gdy tata wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.

Jego historia - tom 4 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz