Rozdział czterdziesty-drugi

15 2 0
                                    

Kanada, Ottawa, 3 sierpnia 2005 rok

Z początku nie sądziłem, że zostanę w Ottawie dłużej. Plany jednak się zmieniły i zamierzałem się ich trzymać.

A im więcej czasu mijało, tym coraz bardziej uświadamiałem sobie, że chcę zakończyć pewną sprawę.

A może nie tylko to? Może tak naprawdę pragnąłem czegoś, co zakosztowałem raz. I chciałem więcej.

Westchnąłem i udałem się na tył ogrodu. James został oddelegowany do, tak zwanego, sprzątania. Wykopał stare i suche kwiaty, brudząc się przy tym, w dodatku bez niczyjej pomocy.

Pokręciłem głową i stanąłem nad nim.

- Jeszcze pomyślę, że jednak nie tylko Janette się we mnie zabujała. - spojrzał na mnie mrużąc oczy w popołudniowym słońcu.

- Nie pochlebiaj sobie - powiedziałem w formie żartu. - Może po prostu chcę ci podokuczać?

- Gdybyś na zakupach nie powiedział mi, że chcesz mnie bliżej poznać, prawdopodobnie bym ci uwierzył.

I tu mnie miał. Ale podobał mi się tok naszej rozmowy.

- Robisz najcięższą robotę. - wskazałem na starą, zbutwiałą ziemię, z której James próbował wykopać małe cebulki.

- Tak - westchnął. - Nie wiem, jak można doprowadzić do takiego stanu ogród. Właściciele naprawdę o niego nie dbali.

- Ale da się go naprawić.

- Od tego tu jesteśmy - z uśmiechem podniósł się na równe nogi. - Czemu odnoszę wrażenie, że coś ode mnie chcesz?

Wzruszyłem ramionami.

- Jestem aż tak przewidywalny?

- Powiedzmy, że zaczynam cię coraz lepiej znać. Ciebie i całą resztę.

Wskazał głową na dom. Już niedługo część mojego rodzeństwa miało wrócić po wypadzie na zakupy.

Takie przynajmniej było wyjaśnienie dla Janette.

- To przerażające - uniosłem brwi, by po chwili wybuchnąć śmiechem. - Tak naprawdę mam dla ciebie propozycję.

- Zamieniam się w słuch.

- Zasługujesz na długą przerwę - rzekłem. - Więc rzuć tą robotę w cholerę, na co najmniej godzinę. Janette robi obiad. Dość spory obiad.

Wzdrygnął się na moje słowa.

- Chcesz, bym zjadł z wami?

- Chyba nie boisz się tłumu pełnego Torresów?

W ostatniej chwili ugryzłem się w język. Chciałem powiedzieć wampirów.

- Sam nie wiem - zawahał się. - To miłe z twojej strony, Fabian, ale wiesz, że przez to mogę mieć przerąbane?

- Dlatego nie naciskam. Ale myślę, że jesteś mądrym facetem i dobrze wiesz, że zasługujesz na coś więcej.

- I tym czymś ma być obiad?

- Na twoje szczęście wszyscy cię lubimy.

Okej, w sumie nie uzgodniłem z resztą zaproszenia Jamesa na obiad, ale byłem wręcz przekonany, że nie będą mieli nic przeciwko. Ewentualnie Markus trochę pomarudzi, nim Janette postawi przed nim ciepły obiad.

Jak się okazuje przemiana nie sprawiła, że ogromny apetyt zniknął u Markusa jak ręką odjął.

A dziś przynajmniej przez chwilę poudajemy ludzi.

Jego historia - tom 4 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz