Rozdział piętnasty

15 1 0
                                    

Hiszpania, Moraira, 14 lipca 1988 rok

Dni mijały. Pojawienie się Matyldy w Morairze wiele zmieniło. W całym domu zapanowała radosna atmosfera, która i mi coraz częściej się udzielała.

Rozmowa z kobietą była mi potrzebna, o czym przekonałem się stosunkowo szybko. Polubiłem Matyldę za jej optymistyczne nastawienie oraz wiarę, że wszystko się ułoży.

Nie naciskała. Rozumiała moje zachowanie wobec ojca. W przeciwieństwie do Ann, która ciągle wierciła mi dziurę w brzuchu.

Na szczęście zawsze później dawała mi spokój, choć za wszelką cenę próbowała zrozumieć, co się między nami wydarzyło. Jednak wciąż była dzieckiem i bardziej interesowało ją to, bym wybaczył ojcu bądź go przeprosił.

Nie zamierzałem, ale o tym nie mogła wiedzieć.

Przecież nie mogłem jej wyjawić, że ojciec zostawił mnie na pastwę losu, zamykając w pokoju, dlatego że byłem niebezpiecznym potworem.

Potwór. Tak, to słowo ciągle mnie nawiedzało. Zwłaszcza w snach.

Dzisiejszej nocy było podobnie.

Wróciłem do mojego własnego więzienia. Nie mogłem zapomnieć jego wyglądu i pustki, która tam zionęła. Nic się nie zmieniło. Nieprzenikniona ciemność wdzierała się w każde zakamarki, przywołując do siebie obietnicę wolności...

A zadawała jedynie ból.

Jęknąłem, kuląc się pod ścianą. Pomieszczenie, choć niby takie same, różniło się jednym.

Nie było tu żadnych okien. Drogi ucieczki. Ta jedna, jedyna została mi odebrana.

Znów zostałem sam. Zacząłem dyszeć, jak po maratonie. Czułem, że zaczyna mnie ogarniać panika, więc krzyknąłem:

- Dlaczego znów mnie zamknąłeś?!

Ale odpowiedziała mi głucha cisza.

Płakałem jak dziecko do chwili, kiedy nie poczułem znajomego pieczenia w gardle. Nagle przypomniały mi się czasy, gdy jeszcze nad sobą nie panowałem, kiedy potwór brał nade mną górę. Kły wysunęły się w akompaniamencie bólu mięśni i coraz to głośniejszych krzyków.

Padłem jak długi na podłogę. Miałem wrażenie, że się duszę, a ściany są coraz bliżej. Pułapka, więzienie stawało się coraz mniejsze, a ból tylko się potęgował.

Ta samotność mnie dobijała. Ale nie tak samo, jak fakt, że już na zawsze zostanę potworem...



Wtedy właśnie się przebudziłem.

Zlany potem rozejrzałem się z przerażeniem po pokoju. Jednak do moich trzewi nie docierało, gdzie jestem. Resztki snu zasnuły rzeczywistość, która nie potrafiła do mnie dotrzeć.

Aż w końcu usłyszałem dźwięk. Zadrżałem, choć w całym pokoju panowało gorąco. Z wielkim trudem powiedziałem:

- Daj mi tą zasraną butelkę i zostaw mnie samego.

- Fabian?

Dziwne. Czyżby ojciec był chory? Brzmiał zupełnie inaczej, a zarazem znajomo.

- Fabianie, ocknij się. To był tylko koszmar.

Zamrugałem i uniosłem głowę. Mgła zniknęła, a w ciemnościach dostrzegłem zarys postaci, siedzącej tuż obok mnie, na łóżku.

A ta postacią była Matylda.

Jego historia - tom 4 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz