Rozdział jedenasty

11 2 0
                                    

Finlandia, Helsinki, 29 czerwca 1988 rok

Nie wiem, czy byłem bardziej zły, czy zaskoczony.

A może i jedno i drugie.

Bo, jak się okazało, nagle wszystko się zmieniło.

Na lepsze? Wciąż nie byłem do końca pewien. Przecież znów wylądowałem tam, gdzie spędziłem dwa pierwsze lata swojego życia. A mimo to wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

Drzwi nie były już srebrne, ale drewniane. Przez moment zastanawiałem się, czy przypadkiem sobie tego nie wymyśliłem. Lecz wspomnienie bólu na dłoniach, które piekły za każdym razem, gdy dotykałem jedynej mojej drogi ucieczki, utwierdziły mnie w przekonaniu, że to wcale nie był sen.

W dodatku drzwi były otwarte.

A więc ojciec nie zamknął mnie ponownie w pokoju. A jednak wciąż miał obawy. Bał się, że wybuchnę, że odwyk źle na mnie wpłynie.

I może miał rację, choć nie chciałem tego przyznać na głos. Po zobaczeniu Ann nie chciałem, aby postrzegała mnie, jako...

Potwora.

Skrzywiłem się na te słowo, ale nie mogłem wyzbyć się uczucia, że w pewien sposób jestem odpowiedzialny za wszystko, co spotkało moją rodzinę. Słowa ojca, jego wybuch sprzed wielu miesięcy, gdy po raz pierwszy dał mi do zrozumienia, co o mnie myśli...

Nie mogłem tego zapomnieć.

Nawet jeśli bardzo się starałem.

Ale wściekłość mnie napędzała. Skoro ojciec nie zamknął mnie w pokoju to był pierwszy znak, że mogę działać. Że mogę być częścią tej rodziny.

A przede wszystkim bratem.

I zamierzałem to zrobić dla siebie. Nie po to, by coś udowodnić ojcu.

Przynajmniej myślałem, że tak będzie dla mnie najlepiej.

Ta myśl była pocieszająca i chyba dawała mi siły, by walczyć. Mimo patowej sytuacji uśmiechnąłem się pod nosem, choć dzisiejszego ranka nie czułem się najlepiej.

Wszyscy krzątali się nerwowo po domu, a ja nawet nie miałem siły, by wykorzystać mój dar. Chciałem po prostu ciszy i spokoju, ale z takim słuchem wiedziałem, że to nierealne.

Z ciężkim westchnieniem schowałem się pod kołdrę. Nie zamierzałem na razie wychodzić z łóżka, choć czułem, że powinienem wykorzystać daną mi szansę. W końcu nie wiedziałem, czy to jednorazowa sytuacja i czy będzie tak już zawsze.

Zupełnie inaczej. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Stanę się jednym z Torresów.

I zbliżę się do rodzeństwa, bo przecież od zawsze tego chciałem.

Ale to później. Zacisnąłem dłonie w pięści i skupiłem się na równomiernym oddechu, wyłączając całkowicie myślenie o innych drobiazgach czy chociażby o mojej przyszłości w tym domu, w tej rodzinie. Chciałem zapomnieć o moim problemie i o tym, że jestem potworem.

Nie jesteś nim. Nie pozwól, by ta myśl tobą zawładnęła. By zawładnęła całym twoim życiem.

Na to chyba już za późno.

Głos matki był kojący. Wystarczyła dosłownie chwila, bym zaczął odpływać. Na dole zrobiło się nagle cicho i nawet wpadające przez okno słońce, choć prażyło nawet przez kołdrę, w niczym nie przeszkodziło...

- Fabian?

Wzdrygnąłem się zaskoczony, wyrwany ze świata snów, choć jeszcze nie znalazłem się w nim dwiema nogami. Mrugając szybko, wyjrzałem zza kołdry, by ujrzeć...

Jego historia - tom 4 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz