Rozdział dwudziesty-ósmy

11 3 0
                                    

Stany Zjednoczone, Los Angeles, 24 czerwca 1995 rok

- Fabian? - ojciec zapukał do mojego pokoju, a następnie wszedł do środka. Właśnie ubierałem bluzkę i już chciałem mu się odszczeknąć, że go nie zapraszałem, ale...

Po raz pierwszy jego mina sprawiła, że zamknąłem jadaczkę.

Zmarszczyłem czoło, powstrzymując się od zajrzenia w jego myśli.

- O co chodzi?

- Ktoś do ciebie przyszedł.

- Tak, słyszałem - przewróciłem oczami. - Zaraz zejdę.

- Fabian - westchnąłem i ponownie na niego spojrzałem. - To policjanci. Mają do ciebie kilka pytań.

Tego w ogóle się nie spodziewałem. Kiedy się przebudziłem wyczułem tylko dwa nieznajome zapachy i słowa, że chcieliby ze mną porozmawiać. Dlatego też zwlekłem się z łóżka.

Nie miałem jednak dotychczas pojęcia, że są to policjanci.

- Już idę. - odparłem z powagą, zastanawiając się czego mogliby ode mnie chcieć.

Postanowiłem szybko, że nie użyję swojej mocy. Wolałem zachować się jak prawdziwy człowiek, choć nie mogłem poskromić swojej ciekawości.

Ojciec nie odezwał się, ale czekał, aż się przygotuję. Nie szło mi to na rękę, że wciąż nie spuszczał mnie z oczu. Dodatkowo byłem pewien, że myślał, że coś przeskrobałem i dlatego policjanci chcieli ze mną porozmawiać.

- Nie wiem, co się dzieje - nagle się odezwał. - Ale chciałbym się tego dowiedzieć.

- Przykro mi, ale nie wrzucisz mnie do więzienia.

- Jestem pewien, że to nie w twojej sprawie przyszli. I że nic nie zrobiłeś - rzekł, a ja prychnąłem. - Twoje rodzeństwo jeszcze śpi. Nie chcę ich budzić i niepotrzebnie straszyć. Najlepiej załatwić to jak najszybciej.

I jakby nigdy nic wyszedł, zostawiając drzwi otwarte. Po chwili poszedłem w jego ślady, jednocześnie nasłuchując. Charlotte zaczęła się wiercić, Markus chrapał, jak to on, a cała reszta cicho spała.

Skupiony na rodzeństwie nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się w salonie. Dwóch policjantów zmierzyło mnie wzrokiem pełnym...

Współczucia.

Nie podobało mi się. Poczułem, że atmosfera jest gęsta i napięta.

- Fabian Torres? - odezwał się mężczyzna z bujną brodą.

- Tak, dzień dobry. Przepraszam, że panowie czekali.

- NIc nie szkodzi - odparł drugi. - Jestem inspektor Samos, a to mój partner, aspirant McGregor - drugi mężczyzna kiwnął głową. Był zupełnym przeciwieństwem pierwszego policjanta. Był lekko otyły i wyglądał na zmęczonego. - Mamy do ciebie kilka pytań.

- A o co dokładnie chodzi? - spytałem, siadając naprzeciwko nich, na fotelu. Ojciec stał i przysłuchiwał się rozmowie nieopodal.

- Znasz Olivię Green?

Cholera - pomyślałem i szybko przejrzałem nasze ostatnie wypady na imprezy. Z tego jednak, co wiedziałem moja przyjaciółka niczego nie nabroiła.

Chyba że czegoś nie wiedziałem. I coś się zmieniło od wczoraj.

- Tak, to moja przyjaciółka. - odparłem niepewnie.

- Kiedy ostatni raz się z nią widziałeś?

- Wczoraj. Świętowaliśmy zakończenie szkoły.

Inspektor Samos spojrzał na mojego ojca.

Jego historia - tom 4 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz