Rozdział dwudziesty-siódmy

11 2 0
                                    

Stany Zjednoczone, Los Angeles, 7 kwietnia 1995 rok

Usiadłem obok Olivii. Czekało nas długie kilkanaście minut biologii, dlatego też postanowiłem przyjść wcześniej.

Wiedziałem, że spotkam w klasie moją przyjaciółkę. Coraz częściej Olivia szybciej wychodziła z domu. Nie skarżyła się, czasem tylko wyklinała rodziców. Ale odnosiłem wrażenie, że ucieczka jest dla niej błogosławieństwem.

Wiele razy prosiłem ją, a nawet błagałem, by została u mnie, na kilka dni. I za każdym razem słyszałem tą samą odpowiedź:

To nic nie zmieni, Fabian. I dobrze o tym wiesz.

Ale nie poddałem się. I dzisiaj zamierzałem znów spróbować.

Lecz nie sądziłem, że ujrzę taki widok.

Olivia siedziała na końcu sali, przy naszej ławce. W środku były tylko dwie dziewczyny, które szeptały między sobą. Moja przyjaciółka opierała się swobodnie o rękę i spoglądała przez okno.

Dostrzegłem jej podkrążone oczy i bladą cerę. Wydawało się, jakby w ogóle nie spała. I jedno zajrzenie w jej myśli dało mi do zrozumienia, że ma za sobą ciężką noc. Oraz kolejną kłótnię z rodzicami.

- Olivia - powiedziałem, siadając obok niej. - Co się dzieje?

Tak, to było głupie pytanie. Znając Olivie od trzech lat bardzo dobrze wiedziałem, co jest nie tak. Ale chciałem, by sama to z siebie wyrzuciła.

- Aż tak to widać? - posłała mi smutny uśmiech.

- Nie musisz przede mną udawać. - powiedziałem, nachylając się ku niej, by nikt nas nie usłyszał.

Dziewczyna westchnęła, ocierając oczy.

- Wybacz. Miałam ciężką noc.

- Zauważyłem. A rodzice?

- Nadal z nich niezłe chujki.

Chwyciłem jej dłoń i ścisnąłem.

- Zamieszkaj u nas.

- Fabian, nie.

- Do końca szkoły - naciskałem dalej. - Dla ciebie nawet zapytam o to ojca. Chociaż wiem, że się zgodzi.

Olivia pokręciła głową.

- Jesteś kochany, ale nie mogę zwiać. Ucieczka przed problemem nigdy nie wychodzi na dobre. Muszę się z tym zmierzyć.

- Ale ja widzę, że nie dajesz sobie z tym rady. Ile jeszcze wytrzymasz?

- Nie przejmuj się.

- Olivia...

Spojrzałem na nią dwuznacznie. Wiedziała, że chcę, by się otworzyła. Jak za każdym razem, gdy miała za sobą kłótnię z rodzicami.

- No dobrze - przewróciła oczami. - Jestem już tym zmęczona. Walką z moimi starymi.

- Jestem w szoku, że zdołałaś tyle wytrzymać.

- Nie mam za bardzo wyjścia - prychnęła. - Podejrzewam, że i tak próbowaliby zniszczyć mi życie.

- To znaczy?

Wzruszyła ramionami.

- Fabian, to ludzie, którzy widzą tylko czubek własnego nosa. Wyżywają się na mnie, jak im coś nie wychodzi. Jestem dla nich popychadłem.

- Tym bardziej powinnaś do nas się wprowadzić.

- Moja odpowiedź nadal brzmi nie - poklepała mnie po ramieniu. - Po prostu chyba starają się nagle być normalnymi rodzicami. A to, że im nie wychodzi to inna sprawa.

Jego historia - tom 4 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz