Rozdział dwudziesty

12 3 0
                                    

Stany Zjednoczone, Los Angeles, 21 września 1992 rok

Było gorzej niż sądziłem.

Choć może nie do końca. Bo po raz pierwszy wyrwałem się z domu na kilka godzin. I to sam.

Ale w chwili, kiedy postawiłem stopę w szkółce, poczułem się, jak...

Intruz.

Gdy tylko rozbrzmiał mój pierwszy w życiu dzwonek korytarze wypełniły się tłumem nastolatków, którzy niczym szczególnym się nie odznaczali. Byli sobą, a przynajmniej tak sądziłem.

Stojąc, jak kołek spoglądałem na tłum. Kilka twarzy, głównie kobiecych, odwróciło się w moją stronę, posyłając znaczące uśmiechy, ale po raz pierwszy nie robiły na mnie wrażenia.

Musiałem jednak przyznać, że kompletnie zapomniałem, jakie to uczucie, kiedy ktoś zwraca na mnie uwagę, pod zupełnie innym kątem, niż dotychczas.

Mimo to byłem tak pochłonięty przeżyciem pierwszego dnia w szkole, że początkowo nie zauważyłem, jaki zachwyt wzbudziła moja obecność.

Przełykając z trudem ślinę i upewniając się, że blokada moje daru jest na tyle wytrzymała, że nagłe uderzenie tysiąca myśli jej nie naruszy, ruszyłem wzdłuż długich rzędów niebieskich szafek, starając odrzucić od siebie negatywne uczucia.

Zgodziłem się na to, więc musiałem teraz wziąć na klatę konsekwencje swoich wyborów.

Spojrzałem na kartkę, by upewnić się, że dobrze zapamiętałem numer sali. Wiedziony instynktem zacząłem szukać odpowiedniego numerka, gdy kilka głosów, cudem, w tym hałasie dotarło do moich uszu.

- Kto to jest? Nigdy go nie widziałam.

- Jakiś pierwszoroczniak.

- Nie, nie. Znam już wszystkich z pierwszych klas. To ktoś nowy. Musiał dołączyć później.

- Ale ciało ma niczego sobie.

- Lecisz na młodszego?!

- Jeszcze nie wiemy, w której jest klasie, więc opanuj się...

Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo młodszy od ciebie jestem.

Z westchnieniem udało mi się znaleźć salę. Z przyjemnością wszedłem do środka. Sala była prawie pełna, a swoim wejściem zwróciłem uwagę kilku uczniów.

Nie wiedziałem, czy powinienem coś powiedzieć, przywitać się. Ale było mi wszystko jedno. Ruszyłem między rzędami ławek, przy których gdzieniegdzie siedziały po dwie osoby. Zająłem ostatnią ławkę, w duchu licząc, że nikogo nie podsiadłem.

Nie miałem pojęcia, co się stanie, jeśli okaże się, że trafię na jakiegoś gnojka, który nie będzie mógł przetrawić faktu, że zająłem jego własność. Matylda ostrzegła mnie, że nastolatki są bardzo nieprzewidywalne.

Wyciągnąłem potrzebne rzeczy i rozsiadłem się, otwierając podręcznik. Nie miałem nic lepszego do roboty.

I od razu zobaczyłem złożoną kartkę na pół, wetkniętą do środka.

Marszcząc czoło otworzyłem ją i od razu parsknąłem śmiechem. Poczułem na sobie pytające spojrzenia, ale po raz pierwszy miałem to zupełnie gdzieś.

Na kartce widniał rysunek pluszowego misia. Byłem wręcz przekonany, że obrazek jest dziełem Janette. Tylko ona potrafiła tak świetnie rysować, co szlifowała na zajęciach z Matyldą.

Pod misiem znajomym charakterem pisma widniały słowa:

Pamiętaj, że jesteś Torres. Poradzisz sobie w szkółce. Na pewno tam ci pomogą.

Jego historia - tom 4 (seria: Sługi Szatana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz