✨59✨

124 10 16
                                    

Jungkook

Mijały tygodnie, a czas ciągnął się jak niekończący się sen, który wcale nie przynosi ulgi. Hana i Tae nadal pozostawali nieświadomi, ich ciała pogrążone w głębokiej, lodowatej ciszy.

Moja cierpliwość i nadzieja topniały z każdym kolejnym dniem, niczym wosk palącej się świecy, która kiedyś wydawała się nieugaszalna.

Carter – ten pieprzony Carter – nie dawał znaku życia. A ja tylko czekałem aby zakończyć tę pieprzoną wojnę

Spojrzałem na Hanę, moją żonę, którą kochałem bardziej niż cokolwiek innego na tym przeklętym świecie. Leżała, tak spokojnie. Wyglądała jak królewna Śnieżka w swoim szklanym sarkofagu, otulona przez własną ciszę, blada jak ściana. Zimne, delikatne usta, których nie ożywiał już żaden szept. Zbliżyłem się, nie mogąc się oprzeć pokusie. Serce mówiło mi, że jeśli ją pocałuję, to może stanie się cud. Jak w tych bajkach, które opowiada się dzieciom, o magicznych pocałunkach prawdziwej miłości, co potrafią złamać każdą klątwę.

Odgarnąłem z jej czoła włosy, delikatnie, jakbym dotykał cennego skarbu. Zadrżałem, choć w pokoju było ciepło. Moja dłoń, przesuwając się po jej zimnej skórze, poczuła coś, czego nie chciałem przyjąć do wiadomości życie uchodzące z kogoś, kto powinien trwać przy mnie. Uśmiechnąłem się blado, zmuszając twarz do wyrażenia czegoś więcej niż pustki, która we mnie ziała. Czy to wystarczy, aby obudzić ją do życia?

Pochyliłem się bliżej. Jej usta wydawały się tak bliskie, a jednak dalekie, jakby dzielił nas ocean. Moje wargi zetknęły się z jej zimnym oddechem, i przez ułamek sekundy poczułem, jakby świat zamarł. Czas przestał płynąć. Trwałem w tej bezczasowej chwili, w której każde drgnienie powietrza mogło przynieść zmianę, ale nic się nie wydarzyło. Żaden cud, żadna magia. Tylko ja, Hana i ta niekończąca się cisza.

Odsunąłem się, wzrok wlepiony w jej zamknięte oczy, jakby chciał przebić się przez nie i dotrzeć tam, gdziekolwiek teraz była. Pragnąłem ją obudzić, nawet siłą, ale coś we mnie mówiło, że to nie jest sposób. Może nigdy się nie obudzi. Może to wszystko już jest skończone.

A jednak, w głębi serca, coś we mnie ciągle krzyczało, że nie mogę się poddać. Nie teraz. Nie po tym wszystkim. Jeszcze była nadzieja. Gdzieś, wśród tego całego chaosu, musiała być.

Westchnąłem głęboko, zaciągając się powietrzem jak człowiek, który przygotowuje się do skoku w otchłań. Z każdym dniem było coraz trudniej, ale wiedziałem, że muszę być gotów, gdy nadejdzie chwila. Musiałem wierzyć, że jeśli stawię czoła przeznaczeniu, to Hana i Tae w końcu się obudzą. To nie mógł być koniec. Nie dla nas.

Ale nadzieja jest krucha, a ja zaczynałem tracić kontrolę nad tym, co trzymało mnie na powierzchni. Jeśli Carter nie przyjdzie... jeśli nie będzie tej walki... to co mi zostanie?

Pocałunek prawdziwej miłości nie działał. Ale może, tylko może, nie był to jeszcze czas na pocałunek...

– Szefie – usłyszałem cichy, ale wyraźny głos Háo, który przerwał moje myśli.

Oderwałem wzrok od Hany i spojrzałem na chłopaka. Jego twarz była poważna, napięta, a oczy mówiły więcej niż słowa, które jeszcze nie padły. Kiwnąłem głową, dając mu znak, żeby mówił dalej.

– Min Yoongi... – zaczął, a jego głos zadrżał lekko.

Poczułem dziwne napięcie, gdy wypowiedział to imię. Wciągnąłem powietrze przez nos, nie dając po sobie poznać, że to, co usłyszę, może być złe. Bardzo złe.

– Co z nim? – zapytałem cicho, choć w głębi czułem narastający niepokój.

Háo spuścił wzrok na podłogę, jakby nie chciał patrzeć mi w oczy.

DANGER LOVE || JEON JUNGKOOKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz