Powodzenia gimnazjaliści!
Moi kochani.
Po pierwsze jest mi przykro, że mimo ogromnej prośby, aby nikt nie czytał tego rozdziału, niektórzy go czytali. Ciekawość rzecz ludzka, czaje.
Tu przede wszystkim chodzi o was, żeby sprawić wam przyjemność tym ff, ale też szanowanie mnie jako osoby.
Ale tak jak napisaliście pod info dwa, czemu macie cierpieć za błędy innych? To jest ostatnie czego bym chciała. Ten wam oddaje, bo i tak go czytaliście. Nad innymi, muszę się zastanowić.
Wszystkich was kocham i mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli :)
5 K gwiazdek !! <3
___________________________________________
Obudziły mnie mdłości. Ledwo zdążyłem przekręcić się na bok, zanim zacząłem zwracać. Moje gardło paliło ogniem, gdy raz po razie mój żołądek oczyszczał się z toksyn. Smród wymiocin był nie do wytrzymania. Wyplułem kwaśną ślinę. Jęknąłem cicho, opadając na poduszki. Delikatne ćmienie mojej głowy, po chwili zamieniło się w pulsującą migrenę. Nie mogłem zapanować nad zbyt osłabionym ciałem.
Wiedziałem, że to wszystko było skutkiem ubocznym odurzenia chloroformem. Nie, żebym wcześniej to przeżył, ale objawy były książkowe. Dezorientacja, wymioty, ból głowy.
Próbowałem się podnieść, nie mogąc znieść widoku treści mojego żołądka, znajdujących się dosłownie koło mojej głowy. Migrena jednak skutecznie przyszpiliła mnie do łóżka. Mrugałem szybko chcąc odzyskać ostrość, ale zbyt jasne światło jarzeniówek raziło moje oczy.
Chryste. Wszystko mnie bolało.
Max.
Zaciskając zęby, podparłem się na łokciach. Chyba nigdy nie byłem tak osłabiony.
Max.
Chciało mi się płakać, gdy ponownie spróbowałem się unieść, tym razem użyłem do tego dłoni. Starałem się nie zwracać uwagi na karuzele w mojej głowię, gdy postawiłem pierwszy krok. Moje nogi nie były w stanie mnie utrzymać. Upadłem na kolana, boleśnie je obijając. Zakląłem głośno, na czworaka próbując dotrzeć do drzwi. I nigdy nie pomyślałbym, że klamka może być, kurwa, tak wysoko. Uderzyłem otwartą dłonią w ciemne drewno, szlochając z bezsilności.
Pieprzony Harry. To wszystko jego wina.
Nie wiem jak długo ze sobą walczyłem, zanim udało mi się otworzyć drzwi. W mojej głowie wirowało imię Maxa i tylko to dawało mi siłę, żeby brnąć do przodu.
- Louis! - Usłyszałem głos Nialla. Podbiegł do mnie szybko, opadając na kolana. - Boże, Lou. - Słyszałem jaki był zmartwiony. - Pomogę Ci. Już dobrze.
- Max - wychrypiałem. Mój głos był zachrypnięty, a gardło ścisnęło się boleśnie. - Znaleźliście go?
- Nie. Jeszcze nie - odpowiedział po chwili. - Wszyscy go szukają. Minęło dopiero kilka godzin, znajdą go. Harry go znajdzie.
Pokiwałem głową, chcąc dać mu do zrozumienia, że rozumiem co do mnie mówi.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem.
Wcześniej zdążyłem już zauważyć, że nie znajdywałem się w rezydencji. To miejsce pachniało inaczej.
- Harry kazał przenieść wszystkich do doków. Przeszukaliśmy całą rezydencję, gdy spałeś - kontynuował.
- Gdy mnie odurzono - poprawiłem go, opierając głowę o ścianę.
Przymknąłem na chwilę oczy, czując zawroty.
CZYTASZ
Boss/ Larry; Ziall
FanfictionHarry jako boss największej mafii w Londynie, Louis jako agent działający pod przykrywką. Historia o tym, że serce zawsze wygrywa z rozumem. Larry Stylinson; Ziall Horlik;Muke Część DRUGA już na moim profilu :) okładkę wykonała, wspaniała hug...