3. Bezimienny posłaniec

276 23 1
                                    

Mając wrażenie, że wiatr zerwał się teraz gwałtowniej, niż dotychczas, zatrzymałam dorożkę już na Serpentine Avenue, by pokonać w niej ostatni kilometr, który dzielił mnie od domu. I rzeczywiście, kiedy z niej wysiadałam, tuż przed bramą do naszego ogródka frontowego,zaczęło lać gęsto, rzęsiście, a niebo przeszywały błyskawice. Moja „jednoosobowa" parasolka była przy takiej ulewie niczym śmieszna zabawka, na szczęście Henry, nasz dobry ogrodnik,zobaczył, iż przyjechałam i wyszedł przed dom z rozległą peleryną, która zakryła nas oboje. Dzięki temu przemókł jedynie spód mojej ciemnozielonej sukienki.

-Kochanie! - usłyszałam z salonu, kiedy weszliśmy do hallu głównego. Ciotka wybiegła z niego zatroskana. - jak to dobrze, że nie złapał cię deszcz,kiedy byłaś w mieście.

Podeszła do mnie i złapała moje dłonie, chcąc sprawdzić zapewne, czy zmarzłam. Rzeczywiście, w porównaniu z jej ciepłą skórą, zagrzaną zapewne przy kominku, były lodowate jak u nieboszczyka. Popatrzyła na mnie karcącym wzrokiem, niby na małą dziewczynkę.

-Wszystko w porządku,ciociu - próbowałam ją uspokoić. Pokojówka podeszła do mnie pośpiesznie, by wziąć mój płaszcz i parasolkę. - dopiero teraz zrobiło się chłodno.

-A jeśli się przeziębisz? Widziałaś, że zbiera się na deszcz od samego rana.Powinnaś wrócić najszybciej jak to możliwe.

Uśmiechnęłam się do niej, podchodząc bliżej i całując ją w policzek, by ją udobruchać choć trochę. Wyciągnęła ręce i położyła mi je na ramionach; rzeczywiście, irytacja trochę zelżała na jej twarzy.

-Miałam po prostu...ogromną ochotę na spacer - wyjaśniłam, widząc niemal przed oczami przebieg mojego „spaceru". Ciotka uniosła swoje ciemne,idealnie wyregulowane brwi, doskonale komponujące się z różowymi policzkami i ustami w kolorze malin na dość bladej, nieskazitelnej cerze. Wcale nie wyglądała na trzydziestoletnią kobietę.Wyglądała na moją rówieśniczkę, a przez to była najpiękniejszą kobietą w Londynie. Te finezyjne loki w kolorze czerwonego wina,spinane wysoko i elegancko, idealna figura, obejście, gesty -zwykłym poprawieniem łańcuszka na szyi rzucała mężczyzn na kolana, nie mówiąc o jej spojrzeniu, uśmiechu, aksamitnym,kuszącym głosie, wybornym guście, jeśli chodzi o modę... że też dzisiaj przebywała w domu. Pewnie jedyne, co ją w nim zatrzymało,to ta ogromna ulewa. Musiała jej się wydać naprawdę duża i problematyczna, skoro jej nie zlekceważyła i nie poszła „na łowy". We wtorki bowiem nie miała koncertów w żadnej operze ani filharmonii.

-Ogromną ochotę... -powtórzyła kokieteryjnym tonem i posłała mi znaczący uśmiech,wracając powoli do salonu. Przybrałam obronną, zdezorientowaną minę, ale chyba niespecjalnie mi to wyszło. - oczywiście. To wiele wyjaśnia.

-Co.. co masz na myśli?- spytałam niewinnie, lekko się uśmiechając i robiąc za nią kilka kroków aż do łuku, który był wejściem do wysokiego,przestrzennego salonu.

-Nic. Tak tylko powiedziałam. Idź się przebierz, wtedy zjemy kolację - rzuciła mi już stamtąd. - ach! Właśnie - tu odwróciła się znowu do mnie z wyraźnym uśmiechem na twarzy. - dostałaś jakąś wiadomość. Jest w twoim pokoju.

Wiadomość? Czy coś zmieniło się w sprawie Jamesa? Niepokój znów uderzył mnie jak zimny wiatr. Oby nie. Oby to nie było to.

-Od kogo?

-Nie wiem. Leżała przed drzwiami, kiedy Susanne otworzyła drzwi. Ale jest zaadresowana do ciebie.

Poszłam pośpiesznie po krętych schodach na górę. Rzeczywiście, w mojej sypialni, na stoliku nocnym pokojówka położyła zapieczętowaną karteczkę, na której było napisane moje pełne imię. Louisiana A. P. Ku mojej uldze nie wyglądała jak list od detektywa Holmesa ani wiadomość ze Scotland Yardu. Ta druga zresztą przyszłaby jako oficjalny list.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz