37. Koniec współpracy

129 14 6
                                    


Och, dziewczyny, tylko żartowałam. Sama bym nie przeżyła, gdybym ją zabiła.

Ale przynajmniej przekonałam się, że bardzo lubicie opowieść <3

**************

"Please let me take you out of the darkness and into the light

'Cause I have faith in you

that you're gonna make it through another night.

Stop thinking about the easy way out

There's no need to go and blow the candle out.

Because you're not done, you're far too young

And the best is yet to come..."*

***

„Nie... zaczekaj. Nie mogę. Nie chcę odejść. Muszę tam wrócić, muszę jak najszybciej wrócić..."

*

Podniosłam powieki, a blade, słabe światło znowu oślepiło moje oczy - zmrużyłam je jeszcze szybciej, niż otworzyłam. W pomieszczeniu było dość jasno - zobaczyłam okno, za którym chyba świtało, a może zapadał mrok; niebo miało kolor atramentu. Ten pokój... czy tu wczoraj mnie przyniesiono? Czy to w ogóle było wczoraj? Byłam pewna, że co najmniej wieki temu, a to zapewne przez długie, męczące sny... a może to nie były sny?

Napięłam dłonie i rozciągnęłam palce, odrętwiałe i obolałe. Udało się; spróbowałam poruszyć całym ciałem; znów się udało. Ból odezwał się w każdym mięśniu i każdej kości, wycieńczający i pulsujący, lecz go czułam. Czułam, a więc... żyłam, prawda? Dotknęłam swojego ciała, odnalazłam na nim grube bandaże; miałam na sobie jakąś lekką, białą sukienkę, która wyglądała jak nocna. Moje włosy również były rozpuszczone, łagodnie układały się na poduszce i moich ramionach.

Pokój był skromny, ale elegancki. Przemierzyłam go wzrokiem, a obraz powoli mi się wyostrzał. Oceniłam, iż jestem tu sama; przesunęłam dłońmi po miłym prześcieradle, aż palcami napotkałam... czyjąś dłoń. Zmusiłam się, by podnieść głowę i ze zdumieniem, a jednocześnie nieopisanym wzruszeniem zorientowałam się, kto spoczywał na brzegu łóżka, pierwotnie siedząc na krześle, teraz z głową ułożoną na rękach i pogrążony we śnie. Niezmiennie w wykwintnym, dostojnym smokingu, z przemęczoną, strapioną miną...

Sięgnęłam dłonią do włosów Jacoba, by delikatnie przeczesać je palcami; sprowokowało to jedynie niewielką reakcję na jego twarzy, lecz się nie obudził. Która była godzina? Skoro za oknem nadchodził brzask lub wręcz zmierzchało, jak długo tu czuwał, przy mnie, czekając, aż się ocknę?

Słyszałam co mówił. Czekał na mnie, wszyscy na mnie czekali. Był przerażony, rozżalony... nie chciałam go budzić, lecz chęć, a wręcz potrzeba poinformowania go, że odzyskałam przytomność, była ode mnie silniejsza. Przesunęłam dłonią ostrożnie po jego policzku, a wtedy zamrugał oczami, orientując się po chwili, że to nie sen, gdzieś wewnątrz jego głowy. Orzechowe oczy powędrowały od mojej dłoni aż do mojej twarzy, by nawiązać kontakt wzrokowy; to wszystko trwało może sekundę, lecz eksplozja emocji między nami była przepotężna. Jacob podniósł głowę, mrugając szeroko rozwartymi oczami jeszcze kilka razy, otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, chyba tysiąc słów, lecz nie wiedział, od którego zacząć. Zamiast tego wstał z miejsca natychmiast, by teraz usiąść na brzegu łóżka i pochylił się, by objąć dłońmi moją twarz i pocałować mnie w czoło. Westchnął ciężko i głęboko, mówiąc ledwie słyszalnym głosem:

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz