28. Bez pożegnania

174 16 4
                                    

„So say goodbye and hit the road

Pack it up and disappear

You better have some place to go

'Cause you can't come back around here..."*

*

Hyde Park był pełen ludzi, którzy cieszyli się ostatnimi promieniami słońca przed nadchodzącą powoli zimą. Wymijali nas zarówno starzy, jak i młodzi, zarówno gustownie ubrani, jak i ci mniej zamożni, hindusi, cyganki, ciemnoskórzy, Azjaci ze wschodniej części kontynentu. Wszyscy rozkoszowali się blaskiem popołudniowego słońca w alejkach, które okalały korony złotych, czerwonych i brązowych liści.

-Powiedz mi - odezwałam się po krótkiej, przyjemnej ciszy, w której oboje wsłuchaliśmy się w zgiełk dookoła. - rozmawiałeś od wczoraj z Evie?

-Hmm - westchnął Jacob, uśmiechając się krzywo. - niezbyt.

-Niezbyt? To znaczy?

-Dziś rano stwierdziliśmy tylko, że trzeba zacieśnić siatkę wywiadowczą. Ale to tyle, jeśli chodzi o naszą konwersację.

-Jacob... nie powinniście się kłócić.

-Odkąd umarł ojciec wiele się między nami zmieniło. Może nas spajał, a może... nie wiem.

Spojrzałam na niego i dostrzegłam cień smutku w jego oczach.

-Może z nią porozmawiam?

-To nic nie da, jej postawa jest niezmienna od kilku lat. To zabawne. Henry próbuje załagodzić kłótnie między nami, ale chyba powoli dochodzi do wniosku, że to tylko doraźna pomoc.

Chciałabym powiedzieć mu kilka rzeczy w tej kwestii, lecz rozwinęłoby to dość trudną i niekoniecznie przyjemną rozmowę. A ten dzień absolutnie nie nadawał się do psucia, szczególnie, że męczące pulsowanie w głowie znów zaczynało mi doskwierać. Zamierzałam je jednak zignorować.

-Rozumiem - powiedziałam krótko, może zbyt krótko. - zmienimy temat?

-To dobry pomysł - zgodził się, a dosłownie kilka sekund później coś przykłuło jego uwagę. - o! Odwróć się.

-Co? Dlaczego?

-Zobaczysz - powiedział i wyślizgnął z mojego objęcia ramię, które wcześniej mi zaoferował. Następnie bez dalszych próśb złapał mnie za ramiona i odwrócił tyłem do kierunku, w którym podążaliśmy. Zdążyłam tylko powiedzieć coś z irytacją i niecierpliwością, lecz Jacob już mnie nie słuchał. Słyszałam tylko, że gdzieś poszedł pośpiesznie, albo wręcz pobiegł.

Boże, chwilami naprawdę miałam wrażenie, że różnica wieku między nami wynosi piętnaście lat lub więcej, i to nie ja jestem tą młodszą. W głębi jednak tak bardzo bawiło mnie i ciekawiło, co zrodziło się w jego nienormalnym umyśle; zaśmiałam się cicho, a mijający mnie ludzie obdarzyli mnie zdezorientowanymi, zdumionymi spojrzeniami.

Po krótkiej chwili usłyszałam za swoimi plecami:

-Już. Możesz zobaczyć.

Od razu odwróciłam się z powrotem w jego stronę.

-Jacob! Skąd je wziąłeś? - zapytałam, machinalnie wyciągając dłoń po trzy dojrzałe herbaciane róże, którymi nie mogłam nacieszyć oczu. - są śliczne!

-Nie mogę ci zdradzić wszystkich moich asów, panno Adler - powiedział, podając mi je ostrożnie, bym nie pokaleczyła sobie dłoni, choć wprawdzie miałam na nich rękawiczki. Uniosłam je do nosa, by poczuć ich świeży, delikatny zapach, który sprawił, że uśmiech mimowolnie wkradł mi się na usta.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz