[DLC] 1. Jesień grozy

221 14 0
                                    

//Czas z gry został przeze mnie nieznacznie zmieniony na potrzeby opowieści //

**************************

~DEMONY PRZESZŁOŚCI~

PROLOG

„Drogi panie McCarthy,

Proszę przyjąć moje najszczersze pozdrowienia. Ufam, że dopisuje panu zdrowie i dobrze się panu wiedzie. Minęło wiele długich lat, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, lecz mam nadzieję, że panu służyły.

Zapewne niemało zaskoczył pana list mojego autorstwa i podejrzewa, że stoi za nim coś więcej, niż tylko chęć przesłania papierem ciepłych słów na antypody - w takim przypadku nie myli się pan. Piszę do pana w bardzo ważnej sprawie z panem związanej i choć wiem, że odkopywanie wspomnień sprzed dwudziestu lat nie będzie czymś, za co będzie mi pan dozgonnie wdzięczny, czułbym się podle i egoistycznie, gdybym zachował dla siebie tak istotne informacje, jakie zdobyłem zupełnym przypadkiem. Ów przypadek przed kilkoma dniami od pisania tego listu pokierował mnie w towarzystwo znanych i szanowanych przeze mnie medyków, związanych przed laty ze szpitalem psychiatrycznym w Lambeth - nie wątpię, że kojarzy pan to miejsce. Od słowa do słowa dowiedziałem się o czymś, co zdumiało mnie szalenie i wprawiło w ogromną złość jednocześnie. Wiem, jak zabrzmią dla pana następujące słowa, lecz zapewniam pana, że sprawa jest warta zweryfikowania. Panie Jamesie, medycy, z którymi miałem szansę się spotkać i długo dyskutować okazali się należeć do grona lekarzy, którzy pamiętają okres leczenia pana świętej pamięci żony Alicji. Oznajmili mi, że około listopada 1871 roku urodziła ona dziecko, które natychmiast jej odebrano ze względu na niepoczytalność umysłową, a następnie umieszczono w sierocińcu przy szpitalu. Prawdopodobnie była to dziewczynka. Niestety, ze względu na etykę oraz tajemnicę zawodową nie mam możliwości, by to dla pana sprawdzić, pan jednak, jako niewątpliwy ojciec tejże dziewczynki, jest w stanie użyć innych narzędzi, by ją odnaleźć. Szczerze wierzę, że list dotrze w pana ręce jak najprędzej, by mógł pan zacząć działać jak najprędzej.

Z wyrazami szacunku,

John Watson"

***

Londyn, rok 1890

Zimny wiatr, niosący delikatne płatki śniegu uderzył mnie gwałtownie, gdy wyszłam na ulicę. Było późne popołudnie, słońce już dawno schowało się za horyzontem.

-Pani inspektor - odezwał się jeden policjant, otwierając drzwi powozu stojącego naprzeciw wejścia na komisariat. - tędy, proszę.

Udaliśmy się prosto do Whitechapel Station.

Zebrało się tam sporo ludzi, przeganianych przez policjantów rutynowego patrolu ulicznego. Dało mi to do myślenia, iż musieli być najbliższą instancją pomocy, jaką odnaleźli cywile, gdy napotkali... tragedię, która się tam wydarzyła. Znowu. Nie mniej przerażającą i makabryczną, według tego, co tuż przed wyjściem poświadczył mi jeden z aspirantów.

Wyminęłam grupę przerażonych, a jednocześnie rozzłoszczonych ludzi, którzy oddzielali mnie od terenu oznaczonego przez policję długą, żółtą taśmą. Tuż za nią dostrzegam kilku znanych mi komisarzy, Jacoba i... kogoś jeszcze, stojącego na poboczu, jakby przyglądającego się biernie całemu zajściu.

-Pani inspektor - komisarze kiwnęli głowami na mój widok; przywitałam się z nimi jednym słowem, a następnie spojrzałam na mojego męża. Posłał mi bezradne, smutne spojrzenie, gdy powitałam go krótkim pocałunkiem w policzek.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz