Jack miał klucz przy swoim pasie, bardzo skrupulatnie przywiązany. Natychmiast go zabrałam i niemal pobiegłam ku stalowym drzwiom z sercem w gardle, modląc się, by to był ten właściwy - i był. Wraz z Evie pośpiesznie weszłyśmy do środka - do pustej celi bez okien, gdzie dostrzegłyśmy dwa brudne, bezsilne ciała leżące na ziemi, uparcie próbujące sięgnąć ku sobie dłońmi, lecz łańcuchy na ich nadgarstkach były zbyt krótkie, by mogli to zrobić. Moje nogi zatrzęsły się i natychmiast rzuciły mnie na podłogę; na kolanach doczołgałam się do mojej córki, która podniosła z trudem głowę i spojrzała na mnie zza poplątanych, zakurzonych ciemnych włosów, a następnie wyciągnęła do mnie swoją wolną rękę. Na ten gest rozpłakałam się głośno, biorąc ją w ramiona i przytulając mocno do siebie, tak mocno, jakby zaraz miała mi uciec.
-Mamo... - powiedziała w materiał mojego płaszcza. - weźcie klucz... uwolnij tatę.
Od razu podniosłam głowę na Evie - rozejrzała się dookoła i w podobnym momencie, co ja, dostrzegła kołek, na którym wisiały małe kluczyki. Były dość nisko, na wysokości ramion Evie; błyskawicznie pojawiła się tuż obok nas, by otworzyć jedną z kajdanek, które uciskały nadgarstek Catherine, cały posiniaczony i zakrwawiony. Zaraz potem podeszła do własnego brata, do którego ja przyczołgałam się na kolanach, czując, moje serce bije co raz szybciej i szybciej. Cathy od razu przysunęła się do Jacoba, który nie ruszył się ani przez moment, odkąd otworzyłyśmy celę - wciąż leżał twarzą do ziemi, z wyciągniętym ramieniem. Objęła go ramionami wokół ramion, jakby usiłując go podnieść; Evie bez zwłoki odpięła jego drugie ramię i wreszcie odwróciła go na plecy, tak, by jego głowę położyć na moich kolanach.
-O Boże - powiedziała z przerażeniem, widząc, jak pobita była jego twarz i szyja, jak zakrwawione było ubranie. Bez żadnych słów objęłam dłońmi jego skronie, najdelikatniej, jak potrafiłam; kilka łez spłynęło po moim policzku, gdy jego na wpół nieprzytomny wzrok spotkał mój, lecz był w stanie otworzyć tylko jedno z oczu - drugie było zbyt spuchnięte. Nie odzywał się, jedynie z największym wysiłkiem posłał mi słaby, ledwie zauważalny uśmiech. Zacisnęłam oczy i załkałam głośno, pochylając się, by zetknąć nasze czoła. Catherine objęła mnie mocno wokół pasa po mojej lewej i wtuliła się we mnie.
-Wybaczcie mi - powiedziałam bezgłośnie, nie podnosząc się ani nie odsuwając od mojego męża nawet odrobinę. - tak bardzo was proszę. Wybaczcie.
-Louisiano! Louisiano! - usłyszeliśmy nagle znajomy, donośny głos, któremu towarzyszyły pośpieszne, równie głośne kroki. Po krótkiej chwili do celi zajrzał zdezorientowany Frederick Abberline. Spojrzał na nas i aż cofnął się do tyłu - co... co tu się stało?!
-Nic - odrzekła Evie, wstając z miejsca, by być na równi z inspektorem. - panie inspektorze: nic. Się. Tu. Nie. Stało.
-Martwiłem się, nie było was tak długo, obawiałem się, że ten morderca... czy znaleźliście go?
Evie kiwnęła głową z posępną miną.
-Owszem. On... on też kogoś odnalazł.
-Frederick - odezwałam się, siadając ponownie pionowo i wycierając łzy z policzków. - nikt, absolutnie nikt nie może się dowiedzieć, że Rozpruwacz był asasynem. Ani dzieckiem Alicji i Jamesa McCarthy'ch.
*
Nasza sypialnia była pogrążona w półmroku, który przełamywała słaba poświata lampki. Noc była bezchmurna, a przez to mroźna - gdy zerkałam przez okno na zaszroniony ogród jeszcze bardziej doceniałam ciepło panujące wewnątrz domu. Siedziałam na środku łóżka, wsparta o stos poduszek, pogrążona we własnych myślach; palcami delikatnie przeczesywałam ciemne włosy mojego męża, który spał ze spokojem na twarzy, głowę ułożywszy tuż nad moim brzuchem. Doktor Watson opatrzył i pozszywał wszystkiego jego rany, a gdy skończył, pozwolił mu wreszcie wypocząć.
CZYTASZ
[ACS] Podziemie ulicy Piekarskiej
Fiksi PenggemarLondyn w XIX wieku to ideał przyszłości. Pierwsza na świecie podziemna linia kolejowa; żywy, rozwijający się przemysł; bogacący się kapitaliści. Wśród nich najniebezpieczniejszy Zakon, który od stuleci pragnie posiąść władzę nie tylko nad ludźmi, al...