5. Kto jest mordercą?

793 18 0
                                    


Nie wiem, czy ciotka wiedziała, że cel mojej wieczornej podróży to Whitechapel. Choć sama zapewne nie robiłaby sobie nic z faktu, że musiałaby tam iść osobiście, wolałabym nie testować jej reakcji, gdyby dowiedziała się, że idę tam ja. Sama. Im mniej wiesz, lepiej śpisz, i tak dalej.

Z tym, że ja się nie boję. Gdy już tam dotrę, będę bezpieczna. A zanim dotrę... potrafię sobie radzić. Tak myślę.

Później okazało się, że będę musiała tego dowieść w praktyce.

Z Baker Street wróciłam do domu, by się przebrać. Jadąc do takich miejsc, jak Whitechapel, najbezpieczniej będzie wyglądać nie za drogo, nie za mizernie. Przeciętnie, nie rzucając się w oczy, może nawet kierując się bardziej w stronę ubogiego wyglądu. Ciotki na szczęście nie było, więc nie mogła dopytać o jakieś inne szczegóły mojego wyjścia, na przykład dlaczego biorę ze sobą moją parasolkę, skoro blade chmury są wysoko nad Londynem i nie zanosi się na deszcz. Tyle tylko, że nie noszę tej parasolki, by ochronić się przed niespodziewanym deszczem.

Serpentine Avenue, przy której mieszkamy, opuściłam piechotą, a na jej końcu złapałam dorożkę, która zawiozła mnie do Whitechapel. Była godzina szósta, może siódma, kiedy tam dotarłam, a więc zapadał mrok.

Znałam drogę do składu kolejowego i ulubionych barów Skokierów, gdzie zapewne mamy się zobaczyć. Pewnym krokiem ruszyłam przez zaniedbane, brudne uliczki, otoczone zniszczonym zabudowaniem. Noc była raczej pogodna, ale sporadyczne światła lamp dodawały tylko upiorności temu miejscu, jednak zdążyłam przywyknąć do ich trupiobladej poświaty. Z daleka słychać było pijacki stukot szkła, czasem przekleństwa albo pojękiwania kobiet. Dość oczywiste, jak brzmiały. Co dziwne jednak, uliczka, którą szłam, była pusta. Minęły mnie jedynie dwa wychudzone, brudne, zawodzące koty – jeden szary, drugi czarny. Jeden gryzł coś, co dawno nie nadawało się do jedzenia, drugi uciekł w mrok pobliskiej uliczki, gdy tylko mnie zobaczył.

Starałam się iść pewnym krokiem, by może zrażać swoją dumą tych, których bawi znęcanie się nad słabszymi, lecz miałam wrażenie, że naprawdę jestem tu sama. Do baru, albo tawerny, w której miałam nadzieję spotkać Jamesa, Alicję... i innych... zostało mi już niewiele.

Nagle ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Niezbyt subtelnie, raczej tak, jakby mnie chciał zatrzymać. Zaskoczona wzdrygnęłam się i gwałtownie odwróciłam, ściskając pięść dyskretnie.

-Księżniczko, zabłądziłaś? – spytał mnie jakiś mężczyzna, dość wysoki i dobrze zbudowany, zmizerniały, bez dwóch zdań pijany. Jego bełkotliwy ton nie pozostawiał wątpliwości – chyba potrzebujesz pomocy...

-Absolutnie nie. Ale doceniam troskę – odpowiedziałam mu rzeczowo i dość stanowczo, a potem odwróciłam się tak, by strzepnąć z ramienia jego dłoń i iść dalej. Nie bój się go. Nie może widzieć, że się boisz, mówiłam sobie, oddychając miarowo. On jednak złapał mnie teraz za łokieć, mocniej, niż przedtem.

-Chyba nie rozumiesz... tutaj nie odrzuca się oferowanej pomocy – odrzekł z dość upiornym uśmiechem, szpetnym i zdeformowanym, zapewne przez alkohol, liczne bijatyki i życie w Whitechapel ogółem.

Zacisnęłam zęby i spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami z kamienną miną. Spokojnie. Spokojnie, powtarzałam, kiedy serce zaczęło mi być szybciej, i szybciej, i szybciej, a w głowie włączył się alarm.

Wiem, już wiem, co zrobię. Przyjrzałam mu się dokładnie. Przecież on nawet nie miał żadnej broni przy sobie. A nawet, jeśli gdzieś ją chował, był zbyt pijany, by mi nią zagrozić odpowiednio szybko.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz