34. Świątynia Czterech Zakonów

168 14 4
                                    

CZĘŚĆ II - ZDRAJCY Z WHITECHAPEL

*Dwa miesiące później*

-Will - zagadnęłam go, wchodząc do wagonu zaaranżowanego na barowy i dosiadając się do stolika, tuż obok niego, przy którym siedział z Rusellem i Ginger. - wybrałeś sobie kogoś, kto będzie ci towarzyszyć na weselu?

-No... - zaczął, lecz spuścił wzrok i wbił go w popielniczkę stojącą na środku stołu.

-Hmm? - pochyliłam się delikatnie, by spojrzeć mu w oczy i zachęcić do mówienia.

-No... tak... tak jakby.

-Tak jakby? - uśmiechnęłam się rozbawiona, nie będąc pewna, czy to dla niego trudny, czy po prostu wstydliwy temat. Spojrzałam dyskretnie na Ginger i Rusella, lecz oni wzruszyli ramionami i pokręcili głowami, także mierząc wzrokiem swojego przyjaciela.

-...wybrałem.

-Doprawdy? A powiesz nam, kogo?

Will spojrzał na mnie, robiąc speszoną minę i czerwieniąc się jak mały chłopiec. Jego młodo wyglądająca twarz tylko to podkreślała - sprawiał wrażenie małego chłopca przyłapanego na robieniu czegoś, co zostało mu zakazane.

-Skoro pytasz...

-Ależ nie musisz. Byłam po prostu ciekawa, lecz skoro nie chcesz, nie ma sprawy.

-Przecież i tak ją zobaczysz pojutrze.

Zaśmialiśmy się krótko.

-Słusznie. Ale przecież nie będzie miała wymalowanego na plecach swojego imienia.

-Ale ty je znasz.

-Znam? - zmarszczyłam brwi i spojrzałam wprost na niego. - teraz naprawdę mnie zaciekawiłeś...!

-No, bo to... tak wyszło. Ale to nie tak, że...

-Jest poważniej, niż myślałam - skomentowała Ginger, poprawiając swój czarny kapelusz na głowie. Na materiale wciąż utrzymywały się maleńkie płatki śniegu, który od rana obficie padał.

-Co? -uniósł się Will, posyłając jej złośliwe spojrzenie. - Niby dlaczego?

-Bo się czerwienisz i jąkasz jak dzieciak.

-Nie rozumiecie! Nie wiecie, o co chodzi.

-Ale przecież czekamy, aż nam powiesz, o co - odezwał się teraz Rusell. - czy to u niej wczoraj byłeś, zanim przybyłeś do Strand? Śpiewałeś jej serenadę? Recytowałeś jakiś piękny sonecik?

-Zamknij paszczękę.

-Will - wtrąciłam, wyczuwając, że rozmowa może zrobić się nieprzyjemna w mgnieniu oka. - my tylko żartujemy. Jesteśmy ciekawi, a ty nas trzymasz w niepewności, powiedz nam.

Westchnął ciężko i przewrócił oczami zniecierpliwiony, po czym znów wbił wzrok w blat stołu.

-To Juliet - odpowiedział mimochodem, albo wręcz wbrew sobie.

-Juliet Horan? - zdumiałam się, unosząc brwi. - ta, która u mnie pracowała?

Minęło kilka sekund, zanim Will pokiwał głową, nadal nie podnosząc wzroku.

-Jej... to niesamowite! - mówiłam dalej. - gdzie ją poznałeś?

-Dwa miesiące temu prosiłaś mnie, bym ją odnalazł i przekazał pieniądze za opiekę nad twoim domem. A więc tak zrobiłem.

-Ach, rzeczywiście! I co, spotykasz się z nią od tamtego czasu i niczego nam nie mówiłeś?

-Nie spotykałem się... to znaczy... czasami, ale to nie znaczy jeszcze, że...

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz