Niedługo po tej rozmowie pojechałam do Scotland Yardu. Inspektor Lestrade nie był obecny przez zdecydowaną większość dnia, więc nie zauważył mojego niewielkiego spóźnienia. Miałam również nadzieję, że pozostałym pracownikom także to umknęło - wolałabym nie być zmuszona do podawania prawdziwego powodu przybycia na komisariat kilkanaście minut po dziewiątej.
Starałam się skupić na swojej pracy, lecz z tyłu głowy nadal miałam perspektywę nieuchronnego, pewnego konfliktu z ciotką, zły stan Jacoba, to, co wydarzyło się wczoraj oraz to, czego jeszcze nie wiem o mojej jedynej rodzinie, jaką jest Irena Adler, a co zapewne wisi nade mną i podąża za mną niczym postać z kosą.
Dodatkowo wiedziałam, że muszę zobaczyć się z Evie. Rano wysłałam jej list. Mam nadzieję, że go otrzymała i zjawi się w Hyde Parku o zaproponowanej przeze mnie godzinie.
Jak się okazało później, otrzymała.
Czekałam na nią przy jeziorze Serpentine, siadając na ławce przy alejce. Słońce słabo przebijało się przez gęste, wysoko zawieszone, blade chmury. Wiał też słaby, jesienny wiatr, przez co alejkami Hyde Parku przechadzało się stosunkowo mało ludzi. Jakaś para starszego małżeństwa, skromnie ubrana kobieta z dzieckiem, zapewne niańka, gdzie indziej dwóch hinduskich handlarzy, a na pobliskiej ławce siedział jakiś mężczyzna ubrany na ciemno, z kapeluszem naciągniętym nisko na oczy. Zastanawiałam się przez chwilę, czy w tak grubym płaszczu nie było mu zbyt ciepło.
Przy brzegu nadal widać było ślady działania policji i inspektora Lestrade, którzy poszukiwali, o zgrozo, zwłok pani Hatty Doran, niedoszłej żony lorda Saint Simona - rozkopana, podmokła ziemia, taśma okalająca badany teren, teraz porwana na kawałki przez wiatr.
-Lilly - usłyszałam za sobą znajomy, kobiecy głos. Odwróciłam się w prawo, skąd dobiegał i zobaczyłam wysoką, szczupłą kobietę w długim, czarnym płaszczu oraz z głębokim kapturem na głowie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, ściągnęła go ostrożnie.
-Evie. Witaj - wstałam, by objąć ją na powitanie. Odwzajemniła uścisk, a po dłuższej chwili odsunęła mnie na długość ramion. - dobrze, że przyszłaś.
-Nie mogłam ci odmówić. Zresztą, jesteś zapewne jedyną osobą, która może powiedzieć mi o wszystkim, co się wczoraj stało.
-Co? - zmarszczyłam brwi, lekko zdumiona. - Jacob miał do ciebie napisać.
-I jak myślisz, co napisał?
Zaśmiałam się pod nosem, wyobrażając sobie jego absolutnie poważne podejście do sprawy.
-Mam pewne podejrzenia, ale w takich sytuacjach zawsze mnie zaskakuje jego pomysłowość.
-Wyobraź sobie, co przeżywałam przez cały wieczór, nie mając od niego żadnych wieści. Umówiliśmy się, że skontaktujemy się przed zmierzchem, a tu, przed północą, przybiegł Will, paplając bez ładu i składu o wypadku, o Nędznikach, o jakiejś truciźnie... była już zbyt późna godzina, by pojechać na Baker Street.
-Masz rację. Ale nadal nie powiedziałaś, co ci napisał - uśmiechnęłam się znacząco, chcąc jakkolwiek złagodzić jej irytację. Ona tylko zmrużyła ironicznie powieki i posłała mi groteskowe spojrzenie.
-„Ku twej radości i szczęściu, cały czas żyję. Zanim cokolwiek pomyślisz, wiedz, że to naprawdę nie moja wina."
Znów zaczęłam się śmiać, widząc Evie przewracającą oczami. Najwyraźniej z Jacobem nie da się walczyć, jego trzeba zaakceptować.
-Siądźmy, opowiem ci, co się stało.
Evie wysłuchała historii, a jej mimika twarzy wyrażała co najmniej tysiąc różnych, zabójczych uczuć. Na koniec popatrzyła na mnie smutno.
![](https://img.wattpad.com/cover/103905274-288-k510421.jpg)
CZYTASZ
[ACS] Podziemie ulicy Piekarskiej
FanfictionLondyn w XIX wieku to ideał przyszłości. Pierwsza na świecie podziemna linia kolejowa; żywy, rozwijający się przemysł; bogacący się kapitaliści. Wśród nich najniebezpieczniejszy Zakon, który od stuleci pragnie posiąść władzę nie tylko nad ludźmi, al...