4. Pamiętnik

263 18 9
                                    


Ta środa zapowiadała się na trudną do zniesienia, ale, jak się później okazało, w tym właśnie leżały prawdziwe pozytywy tego dnia.

Inspektor Lestrade od rana był pobudzony, poirytowany i drażliwy, czego przyczyny były oczywiste, ale nigdy niewypowiedziane na głos. To było zbyt wiele dla jego dumy jako najlepszego inspektora Scotland Yardu.

Właśnie dzięki temu, że sprawa śmierci Charlesa McCarthy'ego została zakończona o wiele wcześniej, niż szacował to inspektor Lestrade, nastąpił krótki „przeskok" między kolejnymi sprawami, jakimi się zajmuje. A właściwie: zajmujemy, dlatego miałam ogromne szczęście opuścić komisariat dwie godziny przed czwartą po południu i uciec od męczącego, obrażonego, choć zabawnego w tym wszystkim inspektora. Błogosławieństwo.

Zarobiony czas postanowiłam wykorzystać na odwiedzenie Baker Street. Sherlock Holmes musiał wiedzieć, że jestem mu naprawdę wdzięczna za pomoc i uratowanie życia Jamesowi. Pomimo, że to przecież jego praca i powinność, stać na straży sprawiedliwości i prawa, czułam się w obowiązku mu to przekazać.

Po niecałych trzydziestu minutach podróży dorożką, dojechałam na Baker Street 221B. Drzwi otworzyła mi pani Hudson. To ponad czterdziestoletnia kobieta o jasnych włosach, niezbyt wystrojona, ale zawsze stosownie ubrana, o bardzo przyjemnym, pogodnym wyrazie twarzy, która zajmowała się utrzymywaniem domu pana Holmesa i jego przyjaciela w ryzach.

-Pani Hudson, dzień dobry - powiedziałam, uśmiechając się.

-Och, panna... panna... Adler, czy tak? - zamyśliła się, marszcząc brwi. Pokiwałam głową, ona przytaknęła porozumiewawczo i mówiła dalej: - dzień dobry! Znów nie ma pani szczęścia, pana Holmesa nie ma od samego rana...

-Nie ma...? A... czy jest sens, abym na niego zaczekała?

-To... to specyficzny człowiek, jak pani wie... nie biorę za niego odpowiedzialności. Może wrócić zarówno za pięć minut, jak i pięć dni. Ale jeśli tylko pani chce, może pani wejść i szukać szczęścia...

Zaśmiałam się na jej ton, który sugerował półżart i bezradność zarazem.

-W takim razie poczekam jakiś czas, a gdy już się znudzę i się go nie doczekam, po prostu pójdę...

-Jak sobie pani życzy, proszę za mną w takim razie - zaprosiła mnie serdecznie do środka, do niewielkiego, przyciemnionego hallu, a potem ruszyła schodami w górę, by mnie zaprowadzić. - jest natomiast doktor Watson. Nie wiem, czy będzie mógł zastąpić pana Holmesa w sprawie, z którą pani przychodzi.

-Doprawdy jest? To bardzo dobrze!

Jak na zawołanie, John Watson zjawił się na piętrze, tuż przy wejściu do ich pokoju gościnnego.

-Panno Adler - powiedział uprzejmie, kiwając głową na przywitanie. Uśmiechnęłam się do niego etykietowo i podałam mu rękę, gdy stanęłam na ostatnim schodku.

-Dzień dobry, doktorze - odpowiedziałam. - przyszłam zobaczyć się z panem Holmesem, ale jak się dowiedziałam, nie ma go...

Doktor Watson przewrócił oczami.

-Mówił wczoraj wieczorem, że nigdzie się nie wybiera, ale zapewne jak zwykle przyśniło mu się coś, co skłoniło go do subtelnej zmiany planów. Niestety, nie wiem, kiedy wróci. Ale może chce pani zaczekać? Jest nikła szansa, że niedługo będzie z powrotem...

Odpowiedziałam śmiechem na komentarz Johna Watsona. Pokiwałam głową, wyjaśniając, że taki miałam zamiar i weszliśmy do salonu. Był on umieszczony na poddaszu, a więc dach miał nierównomierny strop, wnętrze było drewniane, a przez to przyjemne i przytulne. Panował w nim półmrok, bo okna były pozasłaniane, co doktor Watson od razu postanowił naprawić i ściągnął rolety. Liczne dywany perskie i tureckie na podłogach, ta dziwaczność w dobraniu mebli: zarówno w stylu wiktoriańskim, jak i jakimś o wiele starszym, którego nie znałam; jedne bardziej zadbane, drugie trochę mniej. Dziwny hak zwisający z sufitu, dziesiątki notatek i rysunków na ścianach, kilka regałów z najróżniejszymi książkami i wieloma innymi przedmiotami, które ułatwiały naukę, badania. Odkąd tu byłam ostatnio niewiele się zmieniło.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz